.

.

3/10/2016

Epilog III

— Potter! — Wołam zmartwiony.
Bitwa wygrana.
Voldemort nie żyje.
Potter stoi pod ścianą Wielkiej Sali. Resztki szat Voldemorta leżą pośrodku, a obok nich dziesiątki schwytanych i skrępowanych śmierciożerców. Powinienem być wśród nich.
— Potter! — Dopadam go i potrząsam nim. — Gdzie Lydia?
Wybraniec odrywa wzrok od śmierciożerców i patrzy na mnie. W jego oczach czai się ulga.
Jednak to nie on daje mi odpowiedź.
— Strasznie mi przykro, Draco.
Słyszę za sobą głos mojego przyjaciela. Zabini staje przede mną zgarbiony, minę ma nietęgą. Ma czarną, postrzępioną szatę a z jego twarzy, tak, jak z mojej, sączy się krew.
— Dlaczego ci przykro? — Pytam ostro. — Mów, co się stało?
— Znalazłem ciało Lydii. Przykro mi, stary, ona nie żyje. Widziałem jak ją zabito... Jak zabiła ją Margaret.
Zwykle wiem, kiedy Zabini kłamie i to musi być kłamstwo. Przed godziną widziałem się z Lydią, była cała i zdrowa. Wróciła do mnie. Powiedziała mi, że mnie kocha. Godzinę temu byłem szczęśliwy.
— Nie, to niemożliwe — mówi roztrzęsiony Potter.
I wtedy do mnie dociera.
Pieprzona rodzina Smithów.
Margaret nie mogła się powstrzymać.
Nie da rady powstrzymać swojej krwi.
Potter coś krzyczy, ale jego głos jest dziwnie przytłumiony, jakbym zanurzył głowę pod wodę. Nie widzę już też dokładnie twarzy Blaise'a, bo cały świat zalał mi się przed oczami w jedną plamę szarości.
Stoję nieruchomo a ręce ściskam w pięści tak mocno, że słyszę łamiące się kości. Słyszę krzyk Susan gdzieś przy moim lewym boku, czuję ręce Zabiniego na moich ramionach. Tkwię nieruchomo.
Moja Lydia.