.

.

2/15/2016

12. Zagubiona

Gdy teleportowaliśmy się do Malfoy Manor, pierwszy raz w życiu zrobiło mi się tak niedobrze, że na chwile musiałem przystanąć i zacząć głęboko oddychać. Naprawdę.
Jeszcze wczoraj myślałem, że nie mogło być już gorzej — Lydia odeszła, zostawiła mnie dla ratowania świata, postąpiła egoistycznie i sprawiła, że zapragnąłem zniknąć jak jeszcze nigdy. Całe to jej wsparcie, to, że była... Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że właśnie te rzeczy wszczepiają we mnie tę cholerną nadzieję na przyszłość, nadzieję na to, że już nie będę musiał się ukrywać, będę mógł mieć pracę, dom i dziecko. Aż do czasu, gdy mnie zdradziła. Wróciłem do bycia Draco sprzed jej pojawienia się w szkole, do Draco w okresie, w którym myślał, że tamta dziewczyna z dzieciństwa nie żyje. I gdy zacząłem się z tym godzić... ona wróciła. Wróciła i choć ja w pierwszym momencie, gdy zobaczyłem ją na peronie, miałam ochotę uderzyć ją mocno i kazać jej zniknąć z mojego życia, nie zrobiłem tego. Nie zrobiłem tego, bo znowu poczułem to, co zawsze przy niej czułem — nadzieję.
A teraz... Cholera, był ten sam dzień, zobaczyłem Lydię kilka godzin wcześniej... A ona szła przede mną, a jej czarna szata, ta, którą narzucił na nią Amycus, dotykając ją przy tym w talii z kpiarskim uśmiechem skierowanym w moją stronę, powiewała delikatnie na jej zgrabnym ciele. Kaptur sprawił, że nie widziałem ani urywka jej białych, krótkich włosów ani jasnej cery, dreszczy na karku. Mogłem tylko zauważyć, a byłem dość błyskotliwy, że sam do tego doszedłem, że jest zgarbiona, że strach sprawia, że chce zniknąć, a przecież może to zrobić w każdej chwili, lecz wiem, czemu tego nie robi. Tylko i wyłącznie z mojego powodu. Nie znika z mojego powodu.
Jak możesz być tak egoistyczny, Draco?
Nie zwracam uwagi na szczegóły korytarza, w którym się znajdujemy, dopóki Alecto z Amycus nie zatrzymują się przed kamienną ścianą i nie dotykają jej różdżkami w dobrze mi znany sposób. Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że znajdujemy się w Malfoy Manor a za ścianą znajduje się kryjówka węża. I że zaraz staniemy z nim oko w oko.
Lydia wykorzystuje okazję i odwraca się w moją stronę, chociaż Snape nie pozwala, żeby zbliżyła się zbyt blisko. Jej oczy świecą od powstrzymywanych całą siłą woli łez i dobrze widzę, że bije się z myślami. Utrzymywanie jej z dala od Voldemorta miało być jedyną rzeczą, jaką miałem dla niej zrobić w zamian za zaufanie, jakim mnie darzyła, a ja nie dotrzymałem obietnicy. Jej włosy lepiły się do policzków, karku i czoła, a rozbiegane spojrzenie wędrowało po wilgotnych ścianach korytarzu dopóki drzwi nie zostały odpieczętowane.
Voldemort stał tam, gdzie zawsze, pośrodku gigantycznego pomieszczenia. Był otoczony dwoma kręgami wiernych mu sług. W pierwszym z nich, którego, można było powiedzieć, darzył cieniem zaufania, stali moi rodzice, zimni i niewzruszeni. Zaraz obok nich Bellatriks, Rudolf i Rabastan Lestrange, miejsce dla Snape'a, Alecto i Amycus, Yaxley, Nott Senior, jego syn, Teodor oraz miejsce, które powinienem zająć ja. Drugi krąg zajmowali śmierciożercy, którzy nie mogą nosić masek, byli wśród nich Mulciber i Jugson, czarodzieje, którzy zostali zdegradowani przez Voldemorta, których hańba nigdy nie zostanie zapomniana.
Voldemort spojrzał na nas i rozłożył ręce, gdy wchodziliśmy do środka. Korzystając z zamieszania, jakie pojawiło się przy wchodzeniu przez wąskie przejście udało mi się przyciągnąć Lydię do siebie i mocno złapać ją za rękę.
— Draco, jak miło cię widzieć — powiedział Voldemort. — Cieszę się, że przyprowadziłeś ze sobą swoją koleżankę.
Staliśmy bez ruchu póki Snape nie popchnął nas do przodu. Ruszyliśmy w kierunku Voldemorta i stanęliśmy przed nim dokładnie w momencie, w którym Alecto, jako ostatnia, zajęła swoje miejsce w kręgu. Kątem oka dostrzegłem, że moje miejsce w kręgu jest trochę szersze, niż zawsze i moje najczarniejsze domysły okazały się prawdą.
W tym samym czasie Voldemort dopadł Lydię. Wziął ją sztywno w ramiona, a gdy puściła moją rękę, walczyłem ze sobą z całych sił, by tylko nie ruszyć się choćby o cal. Dobrze wiedziałem, że to sprawdzian Czarnego Pana. Gdy wreszcie puścił Lydię a ona cofnęła się o krok tak, że mogłem widzieć jej twarz, zauważyłem, że z jej oczu bije zimna determinacja. Miała poważną twarz i nic nie wskazywało na to, że się boi czy martwi. Nie spojrzała na mnie, ale i bez tego wiedziałem, czego dokładnie ode mnie oczekuje.
Jeśli byłem lekko zgarbiony, zmieniło się to w ułamku sekundy. Skupiłem się na Voldemorcie i na tym, żeby uratować przed nim Lydię i grałem, grałem jak nigdy, zimnego, opanowanego, pewnego siebie. Takiego, jakiego uczono mnie grać przez lata.
— Poznajcie wszyscy — zaczął Voldemort, obracając się powoli, by ogarnąć wzrokiem wszystkich w obydwóch kręgach — Lydię Ravatel, córkę, a zarazem dziedziczkę Charlesa Ravatela i jego słodkiej żony, Lary Ravatel, która to dzisiejszej nocy wstąpi w nasze szeregi.
Po komnacie przeszedł stłumiony szept, ciche mruknięcia, zostały wymienione zdziwione spojrzenia. Stałem sztywno u jej boku i mocno ściskałem jej rękę, dodając otuchy. Dobrze wiedziałem, że nie da się tego teraz uniknąć — staliśmy twarzą w twarz z Czarnym Panem, a on już wyciągał swoją różdżkę. Nie musiał nawet wydać swojego polecenia, z niechęcią odsunąłem się na swoje stałe miejsce w Wewnętrznym Kręgu.
Lydia zgrabnie opadła na swoje kolana, ciągle patrząc Voldemortowi w twarz, utrzymując jego spojrzenie równie zaciętym wzrokiem. Odsunęła lewy rękaw za dużej szaty i wyciągnęła rękę przed siebie. Voldemort utrzymując pozory, łaskawie dotknął różdżką jej przegubu, chociaż dobrze wiedziałem, że aż palił się do tego, by to zrobić. By pokazać, że ta kobieta jest jego własnością.
A jest moją własnością.
Odważna dziewczyna nawet nie mrugnęła powiekom, gdy znak pojawiał się na jej ręce — co było trudne nawet dla najmocniejszych śmierciożerców w tej komnacie. W tej chwili nie jedno ego zostało naruszone, a ta myśl wywołała na mojej twarzy kpiarski uśmiech. I w ten sposób udało mi się nabrać nie tylko rodziców, Bellatriks czy Snape'a, ale także i Voldemorta, który w tamtym momencie spojrzał na mnie kątem oka, chcąc wybadać moją reakcję.
Gdy znak się pojawił, Lydia wstała i wdzięcznie wróciła na swoje nowe miejsce tuż po mojej lewej stronie.

Całą noc płakała. Siedzieliśmy na moim łóżku, rzucając uprzednio czar wyciszający na Blaise'a, by spokojnie przespał noc. Trzymałem mocno Lydię za ręce, gdy siedziała na moich kolanach i wypłakiwała się w moją koszulę. Wiedziałem, jak bardzo zraniło ją to, że musiała stać się jednym z śmierciożerców, ale wiedziałem także, że jest wystarczająco silną kobietą, by przez to przejść, by sobie poradzić. Noc była długa. W pewnym momencie przestała płakać i tylko bezgłośnie szlochała. Gdy wstało słońce jej oczy błyszczały od determinacji, a ona sama uśmiechała się do mnie w ten wyjątkowy sposób, potwierdzający, że gdy jesteśmy razem, wszystko jest możliwe.

Dopiero biorąc gorący prysznic w toalecie prefektów zorientowałem się, że zaczął się nowy rok szkolny, a co za tym idzie, lekcje. Zdawałem sobie sprawę, że fakt, że jesteśmy śmierciożercami sprawił, że przejdziemy przez ten rok z idealnymi ocenami, nie będziemy mieli problemów z Alecto czy Amycus, znanych ze swojej brutalności, będziemy mogli robić to, co będziemy chcieli. A plan omówiliśmy kilka chwil wcześniej.
Lydia brała swoją własną kąpiel, gdy wszedłem do jej dormitorium. Susan, jej współlokatorka, nawet nie mrugnęła okiem, gdy przeszedłem przez niskie wejście i usiadłem na jej łóżku, spoglądając na zdjęcie postawione na szafce nocnej. To była cała jej rodzina w komplecie — Charlie, Lara, Cat i ona. Uśmiechali się. Wiedziałem, że warto dla tego walczyć.
Obok zdjęcia oprawionego w białą, drewnianą ramkę leżała jej różdżka. Dobrze wiedziałem, jak potężny i piękny przedmiot leżał przede mną, dlatego nie odważyłem się go dotknąć — moja ręka zawisła kilka milimetrów nad równo wypolerowanym kryształem.
— Nie radziłabym — powiedziała Susan, grzebiąc w swoim kufrze. Nawet na mnie nie patrzyła. — Byłam głupia, ale próbowałam. Do teraz mam ślad po tym paskudnym oparzeniu.
Nie odpowiedziałem jej. Dostęp do niej mieli tylko Ravatelowie i osoby spokrewnione z nimi, połączone wieczystymi więziami. Zdawałem sobie sprawę, że istnieje szansa, że mógłbym jej dotknąć, ale nie chciałem narażać Lydii na ból — czułaby każdą próbę jej dotknięcia na swojej skórze. To właśnie była jedyna rzecz, która mogła sprawić jej ból.
Gdy wyszła z łazienki, miała na sobie czarny golf z długim rękawem. Jej krótkie, białe włosy były świeżo umyte i ułożone, a twarz pokrywała cienka warstwa kremu, którego potrafiłem dostrzec od razu. Nałożyła szminkę i tusz do rzęs, w ręku trzymała ciężkie buty na platformie. Na ramiona narzuciła ciężką szatę z emblematem Slytherinu i usiadła obok mnie, wciągając swoje buty na nogi. Gdy już to zrobiła, wyciągnęła Białą Księgę z pierwszej szuflady. Syknąłem, gdy ją zobaczyłem.
— Nikt nie może jej dotknąć, postarałam się o to, gdy Dumbledore jakimś cudem ją zdobył w ubiegłym roku. Spróbuj, jeśli mi nie wierzysz.
— Wierzę — odpowiedziałem od razu, zaciskając rękę w pięść.
— Gdy wróciłam, próbowałam zlokalizować Catherine. Wciąż nie wiedziałam, co się z nią stało i zgadnij, czego się dowiedziałam — zrobiła pauzę, kładąc otwartą księgę między nami. — Catherine jest tu, w zamku. W gabinecie Dumbledore'a. Nadal.
— Z tego co słyszałem, Snape nie ma do niego wstępu. Podobno użyli wszystkiego, ale gabinet nie chce się otworzyć.
Lydia spojrzała na mnie zaciekawiona. Przed nami pojawiła się Susan, która stanęła z założonymi rękoma.
— Bo nie może do niego wejść. Historia Hogwartu, jestem chyba jedyną, która ją przeczytała. Gabinet dyrektora należy do prawdziwego dyrektora, nie... samozwańca. I powinnaś się przebrać, Lydia. Nasz pseudo dyrektor kara, gdy któreś z uczniów ma źle wyprasowany mundurek... A u ciebie go brak.
Wyszła od razu, zatrzaskując za sobą drzwi.
— Musimy się tam dostać za wszelką cenę, Draco.
Wstałem i podałem jej rękę. Odłożyła księgę na swoje miejsce i chwyciła różdżkę w lewą dłoń. Przeszliśmy kilka metrów i już chciałem sięgać po klamkę od drzwi, gdy coś z łomotem upadło na ziemię.
— Auć — powiedziała. — Szlag by to!
— Co jest?
— Różdżka... nie chce mnie słuchać. Draco, jestem leworęczna, muszę ją dzierżyć w lewej dłoni...
— Musisz nauczyć się używać prawej — powiedziałem, biorąc jej twarz pomiędzy dłonie. — Wierzę w ciebie. Chodź, uwolnijmy Catherine.
Lydia teleportowała nas pod posąg chimery. Gdy wylądowaliśmy, wypadła mi z ramion i oparła się o ścianę, zaciskając mocno powieki. Byłem bardzo zaniepokojony tym jak jej organizm reagował na Starą Magię, tym, że wyglądała coraz gorzej, tym, co według mnie zaczynał jej wyrządzać Mroczny Znak.
— Chwila, muszę złapać oddech. Wytworzę coś w stylu bariery, by nas nie widzieli i nie słyszeli, ale nie wiem, jak długo zdołam ją utrzymać używając jednocześnie zaklęć otwierających. Musisz być czujny, Draco.
Kiwnąłem jej głową, gdy stanęła przed posągiem. Wyciągnąłem różdżkę i stanąłem za jej plecami, patrolując korytarz.
Nuz aan sul, fent alok, fod fin vul dovah nok, fen kos nahlot mahfaeraak ahrk ruz, Draco, ktoś nadchodzi, muszę otworzyć drzwi, ale nie utrzymam bariery, użyj magii, proszę cię...
Zareagowałem natychmiastowo, także wyczułem obecność osoby trzeciej. Z wycelowaną różdżką czekałem, aż postać wyłoni się za rogu. Gdy zobaczyłem skrawek ciemnej szaty, rzuciłem niewerbalnie zaklęcie zamrażające. Czarodziej zamarł na moment i opadł bezwładnie na zimną podłogę. W tym czasie Lydia skończyła otwierać drzwi; posąg chimery uskakiwał, a magiczne schody pojawiły się w mgnieniu oka.
— Mamy mało czasu, chodźmy — popędziła mnie Lydia, wspinając się po schodach.
Gabinet Dumbledore'a był kompletnie pusty. Wszystkie portrety, pułki z książkami, instrumenty czy meble zniknęły, ukazując surowe ściany już wcale nie tak przytulnego pomieszczenia. Na samym środku, w miejscu, gdzie zazwyczaj znajdowało się biurko, na ścianie, wisiał jedyny element wyposażenia komnaty — wielki obraz w drewnianej ramie. Na czarnym płótnie namalowano olbrzymiego, białego smoka, który uchwycony w półlocie otaczał się czerwonymi płomieniami. Lydia nie zmieniła tępa swojego marszu, już po chwili stała przed nimi i opuszkami palców błądziła po namalowanych płomieniach.
— To mama — powiedziała. — A raczej, to była ona. Ale dlaczego? Dlaczego on? Dlaczego tutaj?
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, szukając czegokolwiek, co mogło by wytłumaczyć obecność obrazu, który należał do Lydii. Na ścianach nie dostrzegłem nawet cienia pajęczyn.
— Draco — zawołała Lydia po chwili, przywołując mnie do porządku. — Słuchasz mnie? Pomóż mi!
Przeszedłem próg gabinetu i podszedłem do niej — mocowała się z ramą obrazu, która lekko odchylała się w naszą stronę.
— Tam coś jest, no dalej, pomóż mi.
Jednym ruchem oderwaliśmy obraz od ściany. Słychać było trzask łamanego drewna i dźwięk zginającego się płótna. Resztki ramy usunęła ręką, używając Starej Magii i przetarła z kurzu maleńkie, złote drzwiczki. Na przodzie wyryty był herb Hogwartu, a tuż pod nim łacińska sentencja.
Quae tua sunt, tibi habe; quae mea sunt, redde mihi? — Przeczytała.
— To, co twoje sobie zachowaj; to, co moje, oddaj mi — przetłumaczyłem. — Otwórz, nie czuję żadnych klątw czy zaklęć obronnych.
Lydia sięgnęła ręką za malutką gałkę i pociągnęła złote drzwiczki schowka. Otwierała je powoli, a gdy zawiasy lekko pisnęły, odważyłem się zaglądnąć do środka. Leżał tam zwykły, bordowy woreczek, zaciągnięty i zamknięty przez ciemny rzemyk. Lydia wzięła go w rękę.
— Proszek? Zwykły proszek? Naprawdę? — Wysyczała, odwracając się w moją stronę. — Zwykły proszek w zwykłym woreczku! — Złościła się.
— Lyd, spokojnie...
— Nie będę spokojna! Tu. Powinna. Być. Moja. Siostra!
Cisnęła woreczek na środek pokoju a pył wysypał się na podłogę. Przez chwilę nic się nie działo — dyszała ze złości i ciskała pioruny w moją stronę, bezradna. A potem...
Nagle wszystko się pojawiło. Biurko dyrektora, wszystkie portrety i obrazy, instrumenty... Wszystko wróciło na swoje miejsce. Oniemiała Lydia stała w tej samej pozycji, jej lewa ręka była ciągle lekko wyciągnięta w stronę woreczka. Y powoli wzrok na mnie, a zaraz potem na coś, co znajdowało się za moimi plecami i głośno wciągnęła powietrze. Musiała zauważyć Catherine.
— Merlinie... Catherine!
Ciało jej siostry lewitowało metr nad podłogą. Jej długie, ciemne włosy dotykały ziemi, a ręce zwisały bezwładnie po jej bokach. Była nienaturalnie blada i przypominała szmacianą lalkę. Mimowolnie zacząłem porównywać ją z obrazem dziewczynki, którą pamiętałem — te same piegi na nosie, te same jasne oczy, ten sam rozstaw brwi. Prawie do złudzenia przypominała Lydię.
Podszedłem bliżej, kątem oka zauważając powoli opadającą klatkę piersiową. Lydia głaskała dziewczynę po policzku, szepcząc coś pod nosem, więc postanowiłem odsunąć się na kilka metrów i pozwolić działać swojej ukochanej. Zacząłem rozglądać się po gabinecie — w puste ramy portretów powoli wracali ich właściciele, cienka mgiełka z kurzu unosiła się w bladym blasku słońca, złote przedmioty ruszały się na licznych stolikach o pajęczych nogach.
Nagle usłyszałem zduszony okrzyk i głuche uderzenie, gdy ciało Catherine upadło na deski podłogi. Dziewczyna leżała przez chwilę nieruchoma a potem cicho jęknęła i podniosła się na łokciach.
— Au, Lydia!
— Przepraszam — powiedziała Lydia, spoglądając na mnie. — Catherine, jak dużo pamiętasz z tego, gdy znajdowałaś się w tym stanie?
Catherine podniosła się i dopiero wtedy mnie zauważyła. Zmarszczyła brwi i poprawiła swoją szatę. Krótkimi ruchami różdżki ułożyła sobie włosy i zmieniła ubranie na bardziej świeższe.
— Nic, spędziłam tak tylko jedną noc. Matko, zatłukę tego starca. Powiedział, że grozi ci niebezpieczeństwo i potrzebujesz pomocy!
Lydia złapała mnie za rękę i mocno ją ścisnęła.
— Cat, jaki dziś dzień?
— Trzydziesty czerwca, dlaczego pytasz?
Wciągnąłem głośno powietrze i zrozumiałem, do czego zmierzała.
— Nie, siostrzyczko. Dziś jest drugi wrzesień.
— Drugi wrzesień?
— Dumbledore został zamordowany dokładnie trzydziestego września a nie zdjął z ciebie zaklęcia, byłaś w tym stanie dwa miesiące. Przykro mi, Catherine.
Siostra Lydii złapała się za głowę i wpatrywała się w nas próbując wszystko sobie poukładać i zrozumieć. Dziewczyna miała dopiero czternaście lat, była młoda i zagubiona, nie miała rodziców a z siostrą była skłócona. Nauczona radzić sobie w różnych sytuacjach nigdy nie zakładała, że może wydarzyć się coś takiego. Dobrze ją rozumiałem.
— Muszę iść... — powiedziała niepewnie.
— Gdzie pójdziesz? — Spytała Lydia, podchodząc do niej. — Śmierciożercy są zbyt groźni a ty jesteś zbyt bardzo osłabiona, nie poradzisz sobie sama. Zostaniesz tutaj.
— Lydia... to nie jest dobry pomysł... Snape i reszta...
— Nie chcę, by Catherine zaczęła chodzić do tej szkoły, Draco — powiedziała Lydia, stojąc do mnie plecami. — Pokój życzeń, którego używałeś w tamtym roku... Może zamienić się w sypialnię, tak?
— Jeśli będziesz tego bardzo pragnęła, to tak, ale do czego ty...
— Nie muszę pragnąć. Rozkażę mu. Chodźmy, jest lekcja, nikogo nie powinno być na korytarzu, mamy jeszcze trochę czasu.
— To niedorzeczne, Lydia.
W tym samym momencie poczuliśmy to samo ukłucie w lewym ramieniu. Nieprzyzwyczajona do tego dziewczyna syknęła z bólu i podwinęła rękaw.
— Cholera, a to co! Auć.
Catherine odskoczyła od siostry jak oparzona, wyjmując swoją różdżkę zza pasa, gdzie uprzednio ją schowała. Wpatrywała się w Mroczny Znak Lydii przez dłuższą chwilę.
— Zdrajczyni! Jesteś jedną z NICH!
— Nasz ojciec też nim był, nie miałam wyboru. Znak albo śmierć.
— Nie łgaj, Lydia — krzyknęła Catherine. — To on cię do tego zmusił, prawda? Owinął sobie ciebie wokół palca by przyprowadzić ciebie, Kryształową Różdżkę, Białą Księgę i na deser mnie do Czarnego Pana.
— Nie idź w tym kierunku, Catherine — ostrzegłem ją, przyjmując cios ze stoickim spokojem.
— Cholera, Cat — wkurzyła się Lydia, upuszczając rękaw szaty. — Jesteśmy sobie Obiecani, nasi rodzice to ukartowali. Gdy znajdziesz się w bezpiecznym miejscu przyjdzie i pora na wyjaśnienia.

Siostra Lydii zadomowiła się w Pokoju Życzeń, który zmienił się w jednoosobową sypialnię. Nie odwiedzałem jej od pamiętnego ranka, robiła to tylko Lydia i tylko wtedy, gdy patrolowałem korytarze. Ukrywanie Cat wbrew wiedzy i woli Snape'a, śmierciożerców czy Czarnego Pana było ryzykowne, ale wiedziałem, że zależy na tym Lydii, więc jej pozwalałem.
Zajęcia z Czarnej Magii, ponieważ tym stało się OPCM, przebiegały w atmosferze grozy. Amycus Carrow nauczał przeróżnych, odrażających zaklęć, prezentując je na uczniach, za przyzwoleniem dyrektora Snape'a. Zaklęcia takie jak Cruciatus ćwiczone były przez nas prawie co każdą lekcję, w parach, a ćwiczyliśmy je na sobie. Ból, jaki zadawałem przy tym Lydii rozdzierał mi serce, ale nie mogłem na to nic poradzić. Moja ukochana była dzielna, nigdy nawet nie krzyknęła gdy ją torturowałem, ale patrzyła mi w oczy, gdy to robiłem — pokazywała mi przez to, że nie ma mi tego za złe.
Noce spędzaliśmy razem. Sypialiśmy w jednym łóżku — od czasu, gdy zabrakło Dumbledore'a, nikt tego nie pilnował, tym bardziej w Slytherinie. Ślizgoni mieli wolne ręce, mogli robić co chcą i kiedy chcą, wszystko uchodziło im na sucho. Kary porządkowe wśród innych domów były na porządku dziennym. Pewnej nocy, gdzieś w połowie listopada, przygotowując się do spania, Lydia przyniosła do mojej komnaty Białą Księgę.
— Usiądź — poprosiła. — Chcę czegoś spróbować.
Zrobiłem posłusznie to, co chciała i wyczekiwałem tego, co się stanie.
— Dużo ostatnio myślałam nad naszym planem. Odszukanie Harry'ego w trakcie ferii świątecznych nie zajmie mi długo, ale chciałabym utrzymywać z tobą kontakt w taki sposób, by nikt nie mógł przechwycić, przeczytać czy podsłuchać nasze rozmowy. I chyba dzisiaj wpadłam na idealne rozwiązanie.
Zmarszczyłem brwi, szczerze ciekaw.
— Widzisz, Draco, nie udałoby się to ze zwykłym czarodziejem, ale więzi, jakie nas łączą, mogą w pewnym stopniu sprzyjać temu, co zamierzam zrobić. Chcę, byś przejął ode mnie cząstkę mocy.
— Słucham?
— Tylko tyle, żeby Stara Magia się uaktywniła, a ty będziesz mógł...
Wymieniać ze mną wiadomości właśnie w TAKI sposób, kochany.
Na chwilę mnie zamurowało, ale stosunkowo szybko odzyskałem trzeźwość umysłu.
— Nie zgadzam się, Lydia. Nic nie będę ci odbierał i kropka.
— Ale Draco, to naprawdę idealny sposób na komunikację.
— Znajdziemy inny, który nie będzie wiązał się z oddawaniem mocy, Lydia. Coś może pójść źle, możesz coś sobie zrobić, stracić całą moc, albo może nie stać się nic. To za duże ryzyko a ja go nie podejmę. Znajdziemy. Inny. Sposób. A teraz chodźmy spać.

Catherine, mimo naszego sprzeciwu, stała się znana w Hogwarcie, zwłaszcza wśród uczniów Gryffindoru. Niektórzy z przyjaciół Pottera, którzy w tym roku wrócili do szkoły, odwiedzało ją w Pokoju Życzeń. Dyktatura Snape'a, Alecto i Amycus stawała się tak nieznośna i uciążliwa dla uczniów, że większość odchodziła ze szkoły — choć tak naprawdę chowali się tylko w komnacie Catherine, która z każdym kolejnym gościem powiększała się o dodatkowe miejsce łóżko i szafkę. Działała tam mała organizacja, która w razie potrzeby miała wystąpić przeciw Voldemortowi. Z naszym cichym przyzwoleniem.

Ferie świąteczne przyszły bardzo szybko — nim się obejrzeliśmy, nastały święta. Nie były one obchodzone w Hogwarcie tak, jak co roku. Nie było choinki, nie było ozdób świątecznych, nie było świątecznego śniadania czy dawania sobie prezentów, uśmiechów i podziękowań. Ponura codzienność szkoły nie rozwiała się nawet w przeddzień świąt.
Rozstawaliśmy się z Lydią na dziedzińcu. Moi rodzice czekali na mnie pod jedną z kolumn, rozmawiając o czymś cicho ze Snape'em. Trzymałem Lydię w ramionach bardzo mocno, nie chcąc jej wypuścić i rozstawać się choćby na chwilę. Ostatnie cztery miesiące spędziliśmy razem, w nocy i w dzień, włócząc się po zamku, rozmawiając, grając w gry czy ucząc się do testów.
Gdy rodzice do nas podeszli, Lydia wyprostowała się, ale nie puściła mojej dłoni. Otrzymała zaproszenie na spędzenie przerwy świątecznej z nami, ale odmówiła, tłumacząc się pilnymi sprawami w rodzinnych stronach i misją od Voldemorta — miała zbadać teren jaskini Lascaux, choć i tak nie znalazłaby tam tego, czego usilnie kazał szukać jej Czarny Pan — Białej Księgi.
I tak mieliśmy widywać się co trzy dni, na spotkaniach Wewnętrznego Kręgu.
— Do widzenia, Draco — pożegnała się ze mną.

Przez większość czasu siedziałem samotnie w swoim pokoju w Malfoy Manor. Nie wychylałem głowy za drzwi, jeśli nie było to konieczne. Siadywałem pogrążony w lekturze idiotycznych książek, by tylko zabić czas. Odliczałem dni do spotkania Lydii, która była wzywana tylko na co drugie spotkania. Voldemort zdawał się jej ufać nie mniej jak Snape'owi, na pewno bardziej niż mojemu ojcu. Dziwnie spokojny w obliczu nadchodzącej wojny dawał jej tyle czasu na poszukiwania, ile chciała. Nie ustalał nierealnych terminów jak zawsze, nie karał za spóźnienia. Zachowywał się przy niej bardzo... nieswojo. Byłem pewny, że coś knuł.
Gdy pozostały mi tylko trzy dni do powrotu do szkoły, matka zawołała mnie na dół. Zszedłem do niej posłusznie i zająłem miejsce tuż obok jej boku — w pomieszczeniu nie było nikogo innego.
— Greyback znalazł coś ciekawego — powiedziała matka, nie patrząc w moim kierunku. — Chcę, byś tutaj był.
Kiwnąłem głową na znak zgody i stałem sztywno u jej boku. Po chwili w salonie pojawiła się trójka szmalcowników w towarzystwie czwórki związanych nastolatków. Dwie dziewczyny i dwóch chłopaków. Głośno przełknąłem ślinę.
— Co jest — powiedziała zimno matka.
— Przyszliśmy zobaczyć się z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać! Mamy Pottera!
— Kim jesteś? — Drążyła matka.
— Pani mnie zna — żachnął się. — Fenrir Greyback. Jest opuchnięty, szanowna, ale to na pewno on! Jak się pani przyjrzy, to zobaczy jego bliznę. A ta tutaj, ta dziewczyna... to ta szlama, co się z nim ukrywała. To na pewno on, mamy też jego różdżkę! O, tutaj, szanowna...
Lydia spojrzała na mnie błagalnie — mimo tego, że tym razem miała długie włosy i dziwnie zdeformowaną twarz, poznałem ją od razu. Zapragnąłem zabić tych szmalcowników.
— Co jej zrobiliście? — Powiedziałem z wyższością, podchodząc do na wpół omdlałej Lydii i podnosząc ją z ziemi.
— Jest nasza! — Krzyknął jeden ze szmalcowników i ruszył w moją stronę.
Szybkim ruchem wyciągnąłem różdżkę.
Crucio! Spytałem się, co jej zrobiliście? Matko...
— Odpowiedz mojemu synowi, wilkołaku — powiedziała matka.
Opanowywałem się tylko i wyłącznie dlatego, że trzymałem Lydię w ramionach.
— Greyback, podejdź tutaj — warknąłem.
Fenrir, jako pół śmierciożerca nie mógł mnie nie posłuchać.
— A teraz podwiń jej lewy rękaw. Co widzisz?
Oczy wilkołaka zrobiły się wielkie jak spodki, po czym upadł na kolana przed moją matką.
— Szanowna, proszę o wybaczenie... Nie wiedziałem, że ta dziewczyna jest śmierciożercą!
Ułożyłem Lydię delikatnie na sofie i jednym pociągnięciem różdżki zwróciłem jej swój wygląd — krótkie białe włosy, idealne rysy twarzy, czarne oczy. Leczyłem ją, gdy w pokoju pojawiła się Bellatriks, mocno wzburzona. Zaczęła krzyczeć coś na szmalcowników, ale ja skupiony byłem tylko na niej.
— Lydia, wróć do mnie...
Moja ukochana otworzyła oczy i już po chwili usiadła prosto, wpatrując się z przerażeniem w resztę zebranych w pomieszczeniu. Wyglądała już dobrze, zaklęcie Żądlące zostało z niej zdjęte, a siły powracały do niej bardzo szybko. Pojawiał się powoli kolor na jej policzkach, usta wracały do stałego odcienia czerwieni.
Moja szata śmierciożercy, sprowadź ją. Będzie potrzebna.
Po chwili miała ją na sobie — trzymałem w swoim pokoju zapas jej ciuchów, zawsze przygotowany na jej niezapowiedzianą wizytę. I, jak się okazało, także nie na marne. Wstała i choć podtrzymywałem ją w pasie, ruszyła w kierunku Ballatriks.
— Draco — powiedział ojciec. — Podejdź tu. Powiedz, czy to Harry Potter?
Nie, Draco, proszę, usłyszałem w głowie, nie wydaj go. Jesteśmy tak bardzo blisko.
— Nie jestem pewny — powiedziałem niepewnie. Zostawiłem Lydię tam, gdzie stała i podszedłem do Pottera. Nie miał bardzo zdeformowanej twarzy, gdyby nie to, że poprosiła mnie o to Lydia, wydałbym go od razu.
— Przyjrzyj mu się dobrze! Z bliska! — Jeszcze nigdy nie słyszałem ojca tak bardzo podnieconego. — Draconie, gdybyśmy to my przekazali Harry'ego Pottera Czarnemu Panu, wyba...
— Ale chyba nie zapomnimy, kto go tak naprawdę złapał — wtrącił się Greyback.
— Za to, co zrobiłeś Lydii, powinienem cię zabić na miejscu — warknąłem, zirytowany, że śmiał się wtrącić. — Siedź cicho, psie.
— Należy mi się złoto, za to, że złapałem chłopaka!
— A weź sobie złoto, plugawa hieno — powiedziała Bellatriks.
Po krótkiej wymianie zdań z ciotką, ojciec podwinął rękaw i gotowy był wezwać Czarnego Pana, gdy...
— WSTRZYMAJ SIĘ — wrzasnęła Bellatriks. — Nie dotykaj tego, bo wszyscy zginiemy, jeśli Czarny Pan się teraz tutaj pojawi.
Ojciec znieruchomiał a ja korzystając z okazji wróciłem do Lydii. Objąłem ją ramieniem i kontrolowałem bieg wydarzeń, próbując wymyślić sposób, by uratować Pottera. W międzyczasie Bellatriks kłóciła się z Greybackiem, wciągając w to szlamę Granger. Po chwili Bellatriks zażądała, żebyśmy zostawili ją samą ze szlamą, co przyszło mi na rękę. Wyszedłem z Lydią z wielkiego salonu i zaprowadziłem ją do swojego pokoju.

— Uciekli — wróciłem do sypialni, gdzie Lydia leżała na łóżku już po ciepłej kąpieli. — Udało im się, Lydia, uciekli.
— Znak palił mi rękę, wezwali go.
— Tak.
— Ukarze nas.
— Nie pozwolę, by ciebie skrzywdził.