Nie tak wyobrażałam sobie wakacje w tym roku.
Nawet nie podejrzewałabym, że będę ukrywać się przed śmierciożercami czy Voldemortem wraz z Harry'm Potterem, któremu jeszcze kilka miesięcy temu dałam do zrozumienia, że nie jestem w stanie mu pomóc. I tak właściwie było, nie pomogłam mu w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie nauczyłam go starej magii tak, jak zakładałam na początku. Jasne, Harry potrafił się nią posługiwać, ale bądźmy szczerzy, tylko na poziomie, cóż... ośmiolatka. Tak, tylko tyle go nauczyłam. Och, byłam złą nauczycielką.
Tęsknota w tamtym czasie rozdzierała mi serce. Naprawdę. Mogłam godzinami siedzieć w zamkniętym pokoju w naszej kryjówce i wpatrywać się w ściany, okno, cokolwiek, rozmyślając nad tym, jak bardzo zdążyłam przywiązać się nie tylko do Hogwartu czy Dumbledore'a, ale także i do Draco, Margaret, Ciary, Susan czy Stilesa. I właśnie o nich myślałam — czy są bezpieczni, czy mają się dobrze, czy śmierciożercy ich nie dopadli. Chociaż nie, o jedno z nich nie musiałam martwić się tak, jak o innych. Draco Malfoy potrafił sam o siebie zadbać, co nie raz zdążył mi udowodnić.
Po napadzie śmierciożerców na wesele Billa i Fleur uciekliśmy w głąb Londynu, ale i tam szybko nas znaleziono z racji radaru, który Harry nadal miał na sobie. Nie byłam zwolennikiem tej teorii i czułam, że coś jest na rzeczy, ale miałam wtedy tyle na głowie i w głowie, że nie potrafiłam się na tym skupić. A szkoda, oszczędziłabym sobie wielu niemiłych sytuacji.
Ukrywaliśmy się w siedzibie Zakonu Feniksa, czyli w miejscu, w którym pierwszy raz spotkałam nie tylko moich nauczycieli z Hogwartu ale także Harry'ego, Hermionę czy Rona. W miejscu, w którym przez pewien czas wcale nie czuliśmy się bezpiecznie.
Tak, jak ustaliliśmy przy którejś z kolacji, zaczynaliśmy wtedy poszukiwać Horkruksów, czyli rzeczy, w których ukryte były cząstki duszy Voldemorta. Wiedzieliśmy, że będziemy ich szukać, ale to była jedyna rzecz, której byliśmy pewni. A było tyle pytań.
I potem, nagle, w jakiś magiczny sposób trafiliśmy na pierwszy trop. Nie pamiętam w którym momencie dokładnie, może pomiędzy jedną rozmową a drugą, w domu usłyszeliśmy dziwne dźwięki. W domu, w którym nikogo nie powinno być bez naszej wiedzy. Dlatego wyszliśmy z sypialni, którą zajmowałam z Hermioną, i postanowiliśmy, z wyciągniętymi różdżkami, poszukać źródła hałasu. Ach, jakie było nasze zdziwienie, gdy znaleźliśmy w kuchni Stworka, skrzata formalnie należącego do Harry'ego. I to właśnie on wtedy podsunął nam informację, według niego bardzo niegroźną, ale taką, która stanowiła przełom w naszych poszukiwaniach.
— To Mundungus Fletcher — zakrakał skrzat, nie otwierając oczu. — Mundungus Fletcher pokradł wszystko: fotografie panny Belli i panny Cyzi, rękawiczki mojej pani, Order Merlina pierwszej klasy, puchary z rodowym herbem i... i... ten medalion, medalion pana Regulusa! Stworek zrobił źle...
Mundungus Fletcher wyprzedawał starocie z domu Syriusza Blacka.
Rozkazałam wtedy Stworkowi znaleźć Mundungusa i przyprowadzić go do Siedziby Zakonu, który rozkaz to, ku zdziwieniu Harry'ego, Stworek wykonał od razu. Śmiałam się gorzko na to wspomnienie.
Trzy dni potem Stworek zjawił się w kuchni z Mundungusem Fletcherem, którego prawie od razu trzeba było grzecznie uspokoić i pozbawić różdżki. Gdy tylko zobaczył, że znajduję się w tym domu razem z Harry'm Potter'em, wyprostował się i podniósł wysoko głowę. Nie miał ochoty się z nami kłócić, nie musieliśmy go zmuszać. Rzuciliśmy tylko hasło: Medalion Regulusa, a Fletcher wyśpiewał nam wszystko jak leci. Co sprawiło, że iskierka niepewności pojawiła się w moim sercu.
Medalion miała Dolores Umbridge.
Plan działania miał wymyślić Harry z Ronem i Hermioną, ponieważ, jak się później okazało, sama wykluczyłam się z czynnego brania w nim udziału.
Dzień przed początkiem roku Harry wrócił ze swojego wypadu, pod peleryną niewidką trzymając Proroka Codziennego. Położył go na stole kuchennym. Z pierwszej strony spojrzało na nas wielkie zdjęcie tak dobrze znanego nam czarnowłosego mężczyzny z wydatnym, garbatym nosem. Nad zdjęciem widniał nagłówek: SEVERUS SNAPE NOWYM DYREKTOREM HOGWARTU.
— Nie! — zawołali jednocześnie Harry z Ronem.
Hermiona była szybsza ode mnie. Wzięła gazetę i zaczęła czytać:
— Severus Snape, długoletni profesor eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, został dzisiaj mianowany jej dyrektorem. Jest to najważniejsza z kilku zmian personalnych dokonanych w tej starożytnej szkole. Po rezygnacji dotychczasowej nauczycielki mugoloznawstwa stanowisko to obejmie Alecto Carrow, a jej brat, Amycus, zostanie profesorem obrony przed czarną magią. „Cieszę się z możliwości podtrzymania najlepszych tradycji i wartości świata czarodziejów..." Pewnie takich jak popełnianie morderstw i obcinanie ludziom uszów! Snape dyrektorem! Snape w gabinecie Dumbledore’a! Na gacie Merlina! — wrzasnęła, aż Harry i Ron podskoczyli.
— Skąd wytrzasnęli tych Carrowów? — Spytał Ron.
— To śmierciożercy — powiedziałam. — A jedynym sposobem, żeby uczniowie w szkole byli bezpieczni będzie mój powrót w mury Hogwartu.
I tak właśnie trafiłam z powrotem do Expresu Hogwart. Moja dwumiesięczna przygoda, która tak na dobrą sprawę w ogóle nie powinna mi się przydarzyć, dobiegała końca. Miałam zalążki nowego planu w głowie, jednak wiedziałam jedno — nie mogłam dopuścić do tego, by śmierciożercy w aktualnym roku szkolnym skrzywdzili choćby jednego z moich przyjaciół. Umyślnie czy też nie.
Czekałam na peronie do ostatniej chwili by tłum trochę się rozrzedził. Trzymałam w ręku swój kufer, którego zawartość powiększyła się w trakcie roku i miałam wielką nadzieję, że nie migną mi nigdzie platynowe włosy Malfoya. Nie miałam jeszcze tyle odwagi, by się z nim zobaczyć.
I właśnie wtedy, gdy miałam już wchodzić do wagonu, poczułam na sobie intensywny wzrok chłopaka. Odwróciłam głowę dokładnie w momencie, gdy trójka czarodziejów spojrzała na mnie. Dobrze znałam tę rodzinę. Lucjusz Malfoy, śmierciożerca z krwi i kości, w swoich długich, jasnych włosach spojrzał na mnie ze zdziwieniem, jakby nie dowierzając, że widzi mnie całą i żywą. Natomiast Narcyza Malfoy, matka Dracona, w swoich równie jasnych włosach w pierwszym momencie chciała do mnie podejść, co widziałam w jej jasnych oczach. Tak samo jak mąż zdziwiła się na mój widok, ale już po chwili nie dała po sobie poznać, że mnie rozpoznaje.
A Draco, mój ukochany Draco, stał wpatrując się we mnie intensywnie, po czym krótkim słowem pożegnał rodziców i ruszył w moją stronę. W pierwszym odruchu chciałam jak najszybciej wsiąść do pociągu i spróbować mu uciec, ale zrobiłam coś odwrotnego. Zostawiłam mój kufer tam, gdzie stał i ruszyłam w jego stronę, gdzieś w połowie wpadając w jego ramiona i przymykając przy tym powieki. Czułam się wtedy taka szczęśliwa, a ostatnie miesiące bez niego wydawały się takie niewyraźne i bez koloru.
Pachniał cudownie, tym swoim malfoyowskim zapachem, który od całkiem niedawna kojarzył mi się z dzieciństwem i jednym z najlepszych okresów mojego życia.
— Nigdy więcej mnie tak nie zostawiaj — warknął mi do ucha, a potem pocałował w czoło, czym zmiękczył moje serce do takiego stopnia, że byłam w stanie zrobić dla niego wszystko.
— Przepraszam — udało mi się wyszeptać zanim podeszli do nas jego rodzice. — Państwo Malfoy — stanęłam wyprostowana — bardzo miło mi was ponownie poznać.
Mój uśmiech przybrał na sile gdy Narcyza go odwzajemniła. Tak jak zakładałam już wcześniej, pamiętała mnie bardzo dobrze i rozpoznała prawie od razu, dzięki czemu poczułam, że odzyskuję cząstkę rodziców i dzieciństwa.
— Lydia — powiedziała do mnie i ku mojemu zdziwieniu mocno mnie przytuliła. — Tak dobrze wiedzieć, że żyjesz.
— Ekhem, matko — przerwał nam Draco. — Już czas.
— Tak, tak, Draco — powiedziała, puszczając mnie ze swoich objęć. Prawie od razu na mojej talii pojawiła się jego ręka. — Do zobaczenia.
Ojciec Draco kiwnął nam tylko głową na pożegnanie i odwrócił się, wprawiając swoją czarną szatę w zamaszysty ruch.
— Będziesz musiała mi to wszystko wyjaśnić — rzucił mi ostro Draco. — To, że przywitałem cię tak a nie inaczej nie znaczy, że nie jestem na ciebie wściekły, do cholery.
— Tak, wiem, Draco. Ale później — powiedziałam, wtulając się w niego. — Chodźmy już, pociąg zaraz odjeżdża.
Takim oto sposobem siedziałam z podkulonymi nogami w przedziale dla Ślizgonów, Draco obejmował mnie ramieniem i za nic w świecie nie chciał mnie puścić. Rozmawiał jak gdyby nigdy nic z Blaise'em, który przyglądał mi się przez całą pogawędkę z niezidentyfikowanym wyrazem twarzy. W ramionach Draco, wpatrując się w migającą panoramę za oknem, czułam błogi spokój i dziwiłam się, że tak długo bez tego wytrzymałam.
— Lyd, a jak twoje... wakacje? — Zaśmiał się cicho Zabini. Odwróciłam w jego stronę głowę i zgromiłam go wzrokiem, ponieważ dobrze wiedział, że spędziłam je w towarzystwie Pottera.
W odpowiedzi wzruszyłam mu tylko ramionami. Siedzieliśmy w ciszy przez kolejne pięć minut — Blaise naprawdę źle wybrał swoją zmianę tematu, przez co każdy z nas stracił resztki humoru. Draco spiął się i zesztywniał, przez co dobrze wiedziałam, że temat moich wakacji nie był skończony. Co bardzo mnie martwiło.
— Mogę być z wami szczera? — Spytałam, poniekąd nie mogąc dłużej znieść tej ciszy. Przytaknęli tylko w odpowiedzi ale wyraźnie widziałam, że ich zaintrygowałam. Na pewno spodziewali się, że zacznę opowiadać o swoich wakacjach. — Obawiam się rodzeństwa Carrow. Może to głupie, ale to w końcu śmierciożercy! Wy... to coś innego, jesteście jednymi z nich i...
— Nikt cię nie tknie — wszedł mi żarliwie w słowo Malfoy. — Niech tylko spróbują, a osobiście się pofatyguję i ich wyrzucą.
— Draco — powiedziałam błagalnie, próbując bez skutku wysunąć się spod jego ramienia. — Nie o to chodzi. Dobrze wiesz, że potrafię się obronić jak nikt inny i nie o siebie się boję... W szkole jest tyle bezbronnych osób, przyjaciół... Przeczuwam, jak będzie wyglądał ten rok i wy także...
— Nie obchodzą mnie oni — warknął Draco.
— A mnie tak — zaprotestowałam. — Draco, musisz zrozumieć, że są dla mnie ważni... Stiles, Dean czy Ciara... Susan czy... Margaret. Nie chcę, by stała się im jakaś krzywda.
— Margaret! — Żachnął się Draco. — Smithowie od zawsze chcą cię zabić, a ty nazywasz ją przyjaciółką! Po moim trupie, Lydia, będę bronił tylko i wyłącznie ciebie.
— Blaise... pomóż mi — spojrzałam błagalnie na przyjaciela.
— Lydia ma racje, Draco — zaczął ostrożnie, na co Malfoy tylko warknął. — Może nie we wszystkim, ale ma. Wiesz dobrze, jacy są śmierciożercy, stary, wiesz dobrze jacy jesteśmy my. Niektórzy mogą oberwać za nic.
— Nie ma, kurwa, mowy — warknął, rozsierdzony. — Nikogo więcej nie będę bronił i kropka. Niech bronią się sami!
Stanowcza deklaracja mojego chłopaka zmroziła mnie tylko na ułamek sekundy. Zaraz potem w głowie pojawiła mi się pewna myśl i od razu zaczęła rosnąć. Główkowałam przez kilka dni, próbując wymyślić wyjście z tej całej sytuacji a jedno wykrzyknięte przez Draco zdanie sprawiło, że inaczej spojrzałam na cały problem.
— Masz rację — przyznałam, uciekając myślami gdzieś daleko.
Przez większość piętnastu następnych minut słyszałam tylko szum pociągu i urywane oddechy moich towarzyszy. Brałam spokojnie kolejne oddechy próbując ułożyć wszystko w głowie w taki sposób, by zgrało się w jedno.
— Muszą się sami bronić — stwierdziłam po czasie. — A ja im w tym pomogę.
— Żartujesz sobie ze mnie Lydia — powiedział nagle Draco i ze zdziwienia zabrał ramię z moich barków. — Głupi żart.
— Mówię poważnie, tylko pomyślcie... można stworzyć coś na styl tej waszej Gwardii Dumbledore'a, spotykać się potajemnie i uczyć.
— Stanowczo odmawiam, Lydia. Cholera, gdyby cię na tym złapali, jak nic potraktowali by cię niewybaczalnym!
— A myślisz niby, że jakie w tym roku będą kary za jakiekolwiek przewinienie? Założę się, że oberwanie Cruciatusem będzie tak bardzo powszechne jak głupie zaklęcie Accio! Matko, Draco, trzeba się bronić.
Blaise głośno westchnął, niemal teatralnie, przez co obydwoje odwróciliśmy głowy w jego stronę. Wskazywał palcem na drzwi — do przedziału właśnie próbowała się dostać Pansy Parkinson. Dziewczyna mocowała się z drzwiami, które zamknęłam za pomocą czarów gdy tylko zajęliśmy przedział. Na małe pomieszczenie rzuciliśmy także zaklęcie wyciszające, dlatego żadne odgłosy wydobywające się z otwartej buzi dziewczyny wcale do nas nie dochodziły.
Spojrzałam na Draco, który opanowując się na twarzy znowu objął mnie ramieniem i mocno do siebie przycisnął, tak, że opierałam głowę w zagięciu jego pachy. Zaczął w roztargnieniu bawić się kosmykami moich białych włosów, a ja, korzystając z okazji, złapałam za jego wolną rękę i przesuwałam opuszkami palców po jego knykciach.
— Myślę, że powinniśmy ją wpuścić — zaśmiał się Blaise.
Dziewczyna całkowicie wypadła mi z głowy w przeciągu dziesięciu sekund. Wzdychając puściłam dłoń Draco i lekkim ruchem dłoni przesunęłam drzwi do przedziału tak, że się otworzyły. Pansy, czerwona na twarzy, wparowała do środka.
— Lydia — powiedziała, zła i zdziwiona jednocześnie — nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę.
— I vice versa, Pansy — powiedziałam, znudzona i odwróciłam od niej głowę, wpatrując się w zachodzące słońce.
Zastanawiałam się przez chwilę nad nadchodzącym nowym rokiem szkolnym i stwierdziłam, że mój pomysł z drugą Gwardią Dumbledore'a był naprawdę zły.
— Dobra, mieliście rację, to zły pomysł — zaśmiałam się gorzko.
Nic mi nie odpowiedzieli, ale poczułam, jak się rozluźniają. Gdy zaczęło robić się ciemno spróbowałam wstać, tylko, tak jak poprzednio, ramię Draco blokowało każdy ruch. Mój ukochany wyrwał się z lekkiej drzemki i spojrzał na mnie zdziwiony, podnosząc jedną brew w niemym pytaniu.
— Chcę rozprostować kości — powiedziałam.
Ścisnęłam jego dłoń na znak otuchy i resztę zdania dopowiedziałam mu w głowie: Znajdę Susan. Mam kolejny głupi pomysł.
— Lyd... — powiedział zrezygnowany. — Jaki znowu kolejny głupi pomysł, co? Powiedziałem, że żadnych...
Nie, spokojnie, kochany. Chcę po prostu coś w sobie zmienić.
— Co chcesz zrobić?!
Długość włosów, są trochę rzucające się w oczy, sięgają za pupę.
— Wiem, gdzie sięgają — powiedział poważnie Draco i gdybym go nie znała, mogłabym pomyśleć, że mógłby się zarumienić.
Zmieniłabym to sama, tutaj, ale mam za dużą widownię. Pansy nie jest kimś, z kim chciałabym dzielić się moim sekretem...
— Pansy — zareagował od razu Malfoy, ściskając moją rękę gdy chciałam zacząć oponować. — Miałbym do ciebie wielką prośbę, no wiesz, tak, jak za starych czasów. — Mówiąc to, błysnął zębami w swoim olśniewającym uśmiechu. Dobrze wiedziałam, że udaje, ale i tak iskierka zazdrości znalazła miejsce w moim sercu. — Potrzebuję, żebyś coś dla mnie zrobiła. Dasz radę?
— Jasne, Dracuś! — Rozpromieniła się dziewczyna, prawie skacząc na swoim miejscu. — Wszystko o co poprosisz.
— Jedna z krukonek, Leyla, ostatnio bardzo dużo plotkuje o nas. — Słowo nas wypowiedział w taki sposób, by nie miała wątpliwości o kim dokładnie mówi. Właściwie nawet nie musiał tego robić, dziewczyna tańczyła jak jej grał. — Rozumiesz sama, że to nie może zaczekać.
— Już ja pokażę tej dziewczynie! — Powiedziała, wybiegając z przedziału.
Jednym ruchem ręki zamknęłam za nią drzwi, zasłoniłam roletę i wyciszyłam pomieszczenie. Draco wpatrywał się przez chwilę chytrze w Blaise'a a potem obydwoje wybuchli śmiechem. Może nie był to bardzo inteligentny plan i na pierwszy rzut oka było widać, że Draco łgał, ale wyszło mu całkiem nieźle. Nie mogłam protestować.
— A więc co chcesz, moja droga, zrobić ze swoimi pięknymi włoskami? — Spytał mój ukochany, czule gładząc mnie po głowie. — Rozumiem, że chcesz coś zmienić, ale nie rozumiem powodu.
— Powód jest prosty — wzruszyłam ramionami. — Chcę odciąć się od wspomnienia wakacji i tyle, widziano mnie na ślubie Fleur i Billa tak, jak wyglądam dzisiaj, co trochę mnie odrzuca.
Blaise zaśmiał się głośno.
— Wiedziałem, że gadasz telepatycznie — powiedział z miną zwycięzcy. — Zobaczylibyście minę Pansy, za grosz nie rozumiejącej, dlaczego Draco gada sam do siebie wpatrując się w fotel przed sobą!
— Och Blaise, Blaise — westchnęłam.
— Lubię twój kolor włosów — powiedział Draco. — Sprawia, że do siebie idealnie pasujemy i, przy okazji, obydwoje się wyróżniamy.
— No to nie zmieniaj koloru — wtrącił się Blaise. — Zmień długość. — Stwierdził niby od niechcenia, a gdy Draco łypnął na niego groźnie, wzruszył ramionami. — No co, moja matka zna się na takich rzeczach i często musiałem jej towarzyszyć, jak robiła te swoje metamorfozy. Lydia będzie wyglądać ładnie.
— Tak właściwie to możemy próbować w nieskończoność — powiedziałam, śmiejąc się. — Magia mi na to przecież pozwoli.
Gdy wstałam, Blaise płynnym ruchem zajął moje miejsce u boku Draco i obydwoje, jednocześnie, rozsiedli się wygodnie. Wyglądali jak dwójka wyluzowanych jurorów, a ja, jak mi się zdawało, byłam centrum ich zainteresowania.
— No to dawaj, laleczko — powiedział Blaise. — Pokaż, na co cię stać.
Stanęłam tak daleko od nich jak pozwalało mi małe pomieszczenie i skupiłam swój wzrok na dłoniach, odwalając dla nich małe przedstawienie.
— Wo lost fron wah ney dov, ahrk fin reyliik do jul voth aan suleyk wah ronit faal krein — wypowiedziałam formułkę, wpatrując się ciągle gdzieś pomiędzy głową Draco i Zabiniego.
I zaczęłam się bawić. Po chwili zmieniłam długość moich włosów tak, że sięgały mi ramion. Draco poprawił się na fotelu, jedną rękę wyciągając tak, jakby obejmował kogoś niewidzialnego. Założył nogę na nogę i uśmiechnął się zachęcająco. Zaraz potem wróciłam ponownie do swojej naturalnej długości włosów i spróbowałam zmienić ich kolor na czarny. Zabini lekko prychnął, dlatego szybko skróciłam włosy do ramion. Obydwoje pokiwali głowami pozytywnie zaskoczeni przemianą, jaką prezentowałam. Po chwili postanowiłam się zabawić, zmieniając kolor włosów na intensywnie rudy. Przedłużyłam je w trakcie sekundy i stworzyłam loki. A potem, po chwili, podeszłam do Draco i chciałam dać mu całusa w usta.
— Chyba śnisz — zaśmiał się, kręcąc przecząco głową i uciekając przed moimi ustami. — Wracaj do swojej postaci, Lyd. Pozwalam jedynie na skorygowanie długości, w krótkich wyglądasz naprawdę pociągająco.
— Eh, jak chcesz — stwierdziłam, robiąc tak, jak mi rozkazał i usiadłam obok niego.
— Ale buziaka możesz mi dać — powiedział po chwili.
— Chyba śnisz — papugowałam go z kpiarskim uśmieszkiem.
— Czas się chyba przebrać, co? — Powiedział Zabini, z jękiem wstając ze swojego miejsca. — Widać Hogsmeade.
Po przebraniu w szaty wyszliśmy na korytarz i skierowaliśmy się w stronę wyjścia z pociągu, chcąc być pierwszymi, którzy to zrobią, by potem jak najszybciej dostać się do karety i szkoły. Nasze bagaże zostawiliśmy, jak zawsze, w środku. Gdy pociąg zatrzymał się z głuchym piskiem wyszliśmy na peron i ruszyliśmy od razu ku powozom. Draco przez całą drogę do szkoły obejmował mnie ramieniem i, chyba tak jak ja, nie chciał, żeby połączenie naszych ciał zostało przerwane.
Przyszliśmy na ucztę jako pierwsi. Stanęliśmy jeszcze w progu, ja tyłem do Wielkiej Sali i chcieliśmy omówić jeszcze jedną kwestię, gdy donośny głos przerwał nam próbę kontaktu.
— Draco, Blaise... — usłyszeliśmy za sobą Snape'a. Gdy odwróciłam się w jego stronę, przez chwilę wyglądał na zdziwionego, że widzi mnie w szkole, ale zaraz potem się opanował. — ...Lydia. Chciałbym się z wami zobaczyć w moim gabinecie zaraz po kolacji.
— Tak jest — powiedział Zabini i, ku mojemu zdziwieniu, pociągnął mnie w stronę stołu Slytherinu. Zostawiliśmy przez to Draco samego ze swoim chrzestnym. Przyglądałam się im przez chwilę, gdy już usiadłam na swoim miejscu. Gdy do sali zaczęli napływać pierwsi uczniowie, Draco wrócił. — I jak, stary? Co chciał?
— Nie wiem — powiedział Draco, myślami znajdując się gdzieś indziej. Tak samo, jak ja.
Szkoła nie wydawała się taka ciepła jak rok temu. Coś się w niej zmieniło — od murów bił niewyobrażalny chłód, tak, że wtuliłam się w Draco jeszcze bardziej. Czułam na odsłoniętym karku powiewy mroźnego wiatru. Tysiące świec palących się ponad sklepieniem nie dawało takiego blasku jak zawsze. Było nadzwyczajnie cicho i ponuro, młodzi czarodzieje siedzieli jak w marazmie przy swoich stołach.
Po zadziwiająco spokojnej uczcie powitalnej, gdy czarodzieje zbierali się do wyjścia, do naszej trójki podszedł Dean, nasz kolega z roku i domu. Przyglądał się nam przez chwilę, chyba oceniając, jakie ma szanse na powodzenie a potem wzruszył ramionami i zwrócił się, ku mojemu zdziwieniu, do Draco.
— Nie powiem, że to zły pomysł — powiedział tajemniczo. — Ale powinieneś przemyśleć jeszcze ostatnią część. — Malfoya najwyraźniej wmurowało. Stężał, wpatrując się ostro w oblicze chłopaka a ja mogłabym przysiąc, że słyszę rzężenie powietrza w jego płucach. — Lyd, całkiem ładnie wyglądasz z tymi krótkimi włosami — mrugnął do mnie i odszedł, jak gdyby nigdy nic.
— A temu co? — Spytał od razu Zabini, nie siląc się na zamaskowanie swojego zaciekawienia. Gdy zorientował się, że Draco nie odpowie mu na pytanie, westchnął rozdrażniony. — Powinniśmy iść do Snape'a. Nie pozwólmy mu czekać.
Snape czekał, ku mojemu zdziwieniu, w swoim starym gabinecie w lochach. Idąc w tamtą stronę nachodziły mnie przeróżne myśli — obawiałam się tego, że chce ukarać mnie za moje postępowanie pod koniec poprzedniego roku. Draco musiał wyczuć mój humor, bo ściskał mnie za ramię co chwilę. Byłam mu wdzięczna za swoje wsparcie i wiedziałam, że nie pozwoli mnie skrzywdzić.
W gabinecie Snape'a nic się nie zmieniło. Nowy dyrektor siedział za swoim biurkiem. Jakież było moje zdziwienie, gdy zauważyłam jeszcze dwie postacie po jego lewej stronie — najprawdopodobniej rodzeństwo Carrow, skrytych pod swoimi śmierciożerczymi szatami z kapturem.
Dyrektor wstał, gdy tylko weszliśmy do środka i spojrzał od razu na mnie, nie przenosząc wzroku na nikogo innego. Drzwi zatrzasnęły się za nami a ja poczułam, że ktoś rzuca na nie zaklęcie blokujące. Przełknęłam głośno ślinę, zaczynając się bać.
— Czarny Pan chce was widzieć — powiedział.
Przeszły mnie dreszcze. Ścisnęłam mocno rękę Draco.
O nie, przekazałam wiadomość moim towarzyszom, cholera, mogłam się tego spodziewać. Już po mnie, pozna mnie, zabije od razu! panikowałam.
— Mogłem pozwolić zmienić ci kolor włosów — szepnął, tak, że Blaise ledwo go usłyszał. — Powiedzcie tylko Lydii jak się tam dostać.
— Nie będzie to potrzebne — zaśmiała się głośno Alecto, wyjmując różdżkę. Draco mimowolnie wsunął się między nas. — Mamy dla niej niespodziankę od Czarnego Pana. Wstępuje w nasze szeregi. Zastąpi swojego ojca w oddziałach.
Przeszedł mnie zimny dreszcz.
Cholera.
Ostatkami sił powstrzymywałam napływające mi do oczu łzy.