.

.

12/21/2015

10. Dobra zła decyzja

Pamiętam, że zaraz po śmierci Dumbledore'a wszystko działo się bardzo szybko. Szłam z Draco zaraz za śmierciożercami. Przemierzaliśmy korytarze mojej szkoły, a niektórzy śmierciożercy dla zabawy rozwalali posągi prostymi zaklęciami, by zalać się śmiechem. Widziałam w ich oczach zło; czego nie mogłam powiedzieć o oczach Draco, błagających o ucieczkę od rzeczywistości. 


Po chwili wpadliśmy na oddział, który powstał, gdy powiedziałam koledze Pottera o napaści na szkołę, która miała mieć miejsce tego wieczoru. Była tam jego ruda dziewczyna, siostra Wesley'a, profesor McGonnagal, Seamus i pokraka, Neville. Wszyscy walczyli dzielnie, nie wiedząc, że ich mentor, ich przywódca, ich wsparcie, a raczej jego ciało, leży teraz pod murami zamku, bez życia w oczach, Z kośćmi połamanymi od upadku. Z pustym wzrokiem,

Ściskałam wtedy kurczowo dłoń Draco, próbując nadążyć za ich szybkim krokiem. Wyszliśmy ze szkoły i idąc przez las próbowaliśmy, jak mi się zdaje, znaleźć miejscie, skąd możemy się bezpiecznie teleportować. Widziałam w oczach Bellatrix obłęd i pewnego rodzaju uciechę, że mnie widzi. Co kilka chwil odwracała się i, choć innym mogło wydawać się inaczej, sprawdzała, czy za nimi idę. Wiedziałam, że oddanie mnie w ręce Czarnego Pana przyniesie jej dużo profitów, a ona nie mogła sobie tego odpuścić. To samo szeptał mi Draco do ucha. 

— Uciekaj. 

Kręciłam tylko głową, układając sobie w niej plan działania
Byłam tylko ja, Draco, Snape i Bellatrix. Inni znikli wcześniej, choć ja nawet nie zdałam sobie z tego sprawy. Biegliśmy w kierunku bramy. Draco ciągnął mnie za sobą, bo moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Chciałam wtedy krzyczeć i stanąć, powiedzieć, że to co zrobiliśmy, napawa mne obrzydzeniem, że oni napawają mnie obrzydzeniem, że nigdy nie pomogę Czarnemu Panu. 

Nagle czerwony strumień przeleciał tuż obok mojej głowy. Snape zatrzymał się, wryty, a ja, mocno trzymając Draco za rękę, zaraz za nim. 

— DRACO, LYDIA, UCIEKAJCIE! — Krzyknął Snape.

Odwrócił się, tak jak wszyscy. Od Harry'ego Pottera, tego Harry'ego Pottera, Wybrańca, dzieliło nas ze dwadzieścia jardów. Patrzyłam, jak unoszą różdżki i zbierają się do ataku. Aż poczułam, jak czyjaś zimna dłoń ciągnie mnie w przeciwnym kierunku. Jak w amoku odwróciłam głowę i zobaczyłam bladą twarz Bellatrix. 

— Musimy iść. 

Snape walczył z Harry'm, ciągle blokując jego zaklęcia. Potter próbował rzucać zaklęcia niewybaczalne, co mu się nie udawało. Brak mu było zimnej krwi i umiejętności... Umiejętności, które miałam w nim obudzić. 

I właśnie to wydarzenie przesądziło o zakończeniu mojego planu. Odwróciłam głowę w kierunku Draco, który ciągle błagał mnie o ucieczkę i złożyłam na jego ustach pocałunek. Krótki i wyrażający pełnię uczuć, jakimi go darzyłam. 

A zaraz potem obróciłam się wokół własnej osi i zniknęłam. Wyrosłam przy Harry'm, który zdążył stracić równowagę i runąć na ziemię. Złapałam go jeszcze zanim płomienie zdążyły zgasnąć i teleportowałam się z nim pod wierzę astronomiczną, tam, gdzie leżało ciało Dumbledore'a.


urodziny Harry'ego Pottera
W Norze, wysokim i zadziwiająco małym domu Ronalda Weasley'a było bardzo tłoczno. Obchodziliśmy właśnie urodziny Harry'ego; każdy wydawał się promienieć w obliczu niedawnych wydarzeń, chociaż, gdyby się dobrze przypatrzeć, widać było w ich oczach czający się smutek i strach. Tak, strach był tam wszędzie obecny.

Nie potrafiłam określić stopnia przyjęcia mnie do tego domu i do tej rodziny, bo tylko to słowo przychodziło mi na myśl, gdy o nich wszystkich myślałam. Ludzie nie byli wobec mnie jakoś bardzo wylewni, ale także nic przede mną nie ukrywali. Mama Rona i Ginny, a także niedawno poznanych Freda i George'a, była dla mnie bardzo miła. Nazywała mnie skarbem, co było okropnie przemiłe i dbała o mnie, pytając, czy nie jestem głodna lub czy mi czegoś nie potrzeba. Zazwyczaj siedziałam w pokoju Ginny, w którym wraz z nią mieszkałam i nie schodziłam na dół. Jednak tego dnia było inaczej.

Z racji braku miejsca w domu, imprezę urodzinową Harry'ego postanowiono urządzić w ogrodzie. Rozstawiono kilka stołów, a miejsce wokół przystrojono. Razem z Fredem i Georgem, prześmiesznymi bliźniakami, wyczarowaliśmy ozdoby — fioletowe, ozdobione wielkimi siedemnastkami lampiony, które wisiały ponad gośćmi. Remus Lupin, były nauczyciel OPCM w Hogwarcie, a także przyjaciel państwa Wesley i członek Zakonu Feniksa, był pod wrażeniem moich umiejętności magicznych. Uważał, że magia bez wykorzystywania różdżki jest bardzo ciekawa i poświęcał mi swoją każdą wolną chwilę, co po pewnym czasie zaczęło mi ciążyć.

Prócz Lupina, do Nory zawitało kilka innych osób — metamorfomag Tonks, starszy brat Rona Charlie i gajowy Hogwartu Hagrid. W ogrodzie był ponad tuzin osób a urodziny Harry'ego były dla mnie jednym z ciekawszych przeżyć w życiu. Nigdy nie brałam udziału w takiej uroczystości. Oczywiście, rodzice wyprawiali mi urodziny na naszym dworze, choć od niedawna zaczęłam wspominać je z gorzkim posmakiem, ponieważ nie wiedziałam, co było prawdą a co kłamstwem. Również fakt, że ojciec był śmierciożercą wcale mi w tym nie pomagał.

Gdy wszyscy siedzieli już przy stołach, pani Weasley wyszła z kuchni wprost do ogrodu, lewitując przed sobą tort w kształcie wielkiego znicza.

— Wygląda fantastycznie, pani Weasley! — Krzyknął wtedy Harry.

— Och, to nic takiego, kochaneczku.

Przyjęcie zaczynaliśmy bez taty Rona, ponieważ pracował do późna w Ministerstwie.

— Chyba jednak zaczniemy bez Artura! — Zawołała po chwili Pani Weasley, czytając mi w myślach. — Musiało go coś zatrzymać... och!

Wszyscy zobaczyliśmy to jednocześnie: świetlistą smugę, która przeleciała przez podwórze i spoczęła na stole, gdzie zamieniła się w srebrzystą łasiczkę stojącą na tylnych łapkach i mówiącą głosem pana Weasleya:

Przybędzie ze mną minister magii. 

I właśnie po tych słowach nastąpiło zamieszanie. Lupin i Tonks przerazili się nie na żarty i w zadziwiająco szybkim tempie teleportowali się zza bram ogrodu, uprzednio przepraszając za to Harry'ego. W chwili, w której sama pomyślałam o tym, żeby się ukryć, w miejscu, w którym zniknęli przed chwilą czarodzieje zmaterializowali się pan Weasley oraz obecnie panujący minister magii — Rufus Scrimgeour, którego łatwo było rozpoznać po grzywie siwych włosów.

— Proszę mi wybaczyć, że zjawiam się bez zaproszenia — powiedział, zatrzymując się przed stołem. — Zwłaszcza że, jak widzę, macie tu rodzinną uroczystość. — Jego wzrok zatrzymał się na chwilę na urodzinowym torcie. — Wszystkiego najlepszego.

— Dzięki — powiedział Harry.

— Chciałbym z tobą zamienić słówko — ciągnął Scrimgeour. — A także z panem Ronaldem Weasleyem, panną Hermiona Granger i, jak mniemam, panną Lydią Ravatel.

— Z nami? — Zdziwił się Ron. — Dlaczego z nami?

Spostrzegłam, że pan Weasley wymienił zaniepokojone spojrzenie z żoną, kiedy wstaliśmy. Idąc w kierunku domu, czułam, że Ron, Hermiona i Harry pomyśleli to samo, co ja: Scrimgeour musiał się w jakiś sposób dowiedzieć, że wszyscy nie zamierzamy powrócić do Hogwartu. Scrimgeour milczał, gdy przeszliśmy przez zawaloną talerzami i półmiskami kuchnię i wkroczyliśmy do salonu. Choć ogród był skąpany w łagodnym, złotym świetle wieczoru, tu było już ciemno, więc Harry zapalił różdżką lampy naftowe, które oświetliły skromnie umeblowany, ale przytulny pokój. Scrimgeour usiadł w zapadającym się fotelu, zwykle zajmowanym przez pana Weasleya, a Harry, Ron i Hermiona ścisnęli się obok siebie na kanapie. Stanęłam za nimi, nieskora do żadnego innego ruchu. Minister natychmiast przemówił.

— Mam kilka pytań do was czworga i myślę, że najlepiej będzie zadać je oddzielnie. Jeśli wy troje — wskazał na Harry’ego i Hermionę i mnie — zechcecie poczekać na górze, zacząłbym od Ronalda.

— Nigdzie nie pójdziemy — odrzekł Harry, a Hermiona gorliwie pokiwała głową. — Może pan rozmawiać z nami wszystkimi razem albo w ogóle nie będzie rozmowy.

Scrimgeour przyglądał mu się przez chwilę chłodnym, badawczym wzrokiem.

— No dobrze, więc razem — rzekł, wzruszając ramionami, i odchrząknął. — Jestem tutaj, jak zapewne wiecie, z powodu testamentu Albusa Dumbledore’a. — Popatrzyliśmy się po sobie. — Widzę, że dla was to niespodzianka! Więc nie wiedzieliście, że Dumbledore coś wam zostawił?

— Eee... nam wszystkim? — Zapytał Ron. — Mnie i Hermionie też?

— Tak, wszystkim... — zaczął minister, ale Harry mu przerwał.

— Dumbledore zmarł ponad miesiąc temu. Dlaczego dopiero teraz dowiadujemy się o jego ostatniej woli?

— Czy to nie oczywiste? — Powiedziała Hermiona, zanim Scrimgeour zdążył odpowiedzieć. — Chcieli przebadać to, co nam zapisał. Nie miał pan prawa!

— Miałem prawo — rzucił lekceważąco Scrimgeour. — Dekret o Usprawiedliwionej Konfiskacie daje ministerstwu prawo skonfiskowania przedmiotów zapisanych w testamencie...

— To prawo zostało stworzone po to, żeby powstrzymać czarodziejów od przekazywania w testamencie czarnoksięskich przedmiotów — powiedziała Hermiona — a ministerstwo musi mieć niepodważalne dowody nielegalności przedmiotów będących własnością zmarłego, zanim je skonfiskuje. Chce mi pan powiedzieć, że według pana Dumbledore próbował nam przekazać coś czarnomagicznego?

— Panno Granger, czy zamierza pani w przyszłości zająć się poważnie prawem czarodziejów? — Zapytał Scrimgeour.

— Nie, nie zamierzam. Mam nadzieję zrobić coś dobrego dla świata!

Ron parsknął śmiechem. Scrimgeour zerknął na niego, zanim przemówił Harry.

— Więc dlaczego postanowił pan w końcu przekazać nam te rzeczy? Nie potrafił pan wymyślić jakiegoś pretekstu, żeby je zatrzymać?

— Nie, nie dlatego — wypaliła natychmiast Hermiona. — Po prostu minęło trzydzieści jeden dni. Nie można dłużej przetrzymywać takich rzeczy, jeśli się nie udowodni, że są niebezpieczne. Mam rację?

— Ronaldzie Weasley, czy sądzi pan, że łączyły pana jakieś szczególne więzi z Albusem Dumbledore’em? — Zapytał Scrimgeour, ignorując Hermionę. Ron wytrzeszczył oczy.

— Ja? Nie... skąd... to Harry...

Spojrzał na Harry’ego, a potem na Hermionę, która dawała mu znaki, by zamilkł. Było już jednak za późno: Scrimgeour miał taką minę, jakby usłyszał dokładnie to, czego się spodziewał i co chciał usłyszeć. Rzucił się na odpowiedź Rona jak jastrząb na królika.

— Skoro nie łączyły was bliższe więzi, to jak wyjaśnić fakt, że wspomniał pana w swoim testamencie? Osobistych zapisów nie było wiele. Zdecydowaną większość dobytku... swoją prywatną bibliotekę, magiczne instrumenty i inne rzeczy osobiste... zostawił Hogwartowi. Jak pan myśli, dlaczego pana wyróżnił?

— Ja... nie wiem — odrzekł Ron. — Ja... kiedy mówiłem, że nic mnie z nim nie łączyło... to znaczy... myślę, że mnie lubił...

— Jesteś bardzo skromny, Ron — wtrąciła szybko Hermiona. Byłam pod wrażeniem jej umiejętności szybkiego reagowania w takich sytuacjach. — Byłeś jednym z jego ulubieńców.

To już było oczywiste naginanie prawdy do granic wytrzymałości: z tego, co wiedziałam, wynikało, że Dumbledore nigdy nie rozmawiał z Ronem sam na sam, a jakiekolwiek bezpośrednie kontakty między nimi nie miały żadnego znaczenia. Jednak Scrimgeoura wyraźnie nie bardzo to obchodziło. Wsunął rękę pod pelerynę i wyciągnął obwiązany rzemykiem woreczek, o wiele większy od tego, który Hagrid dał Harry’emu. Wyjął z niego zwój pergaminu, który rozwinął, i odczytał na głos:

Ostatnia wola i testament Albusa Persiwala Wulfrika Briana Dumbledore’a... tak, tutaj to mamy... Ronaldowi Biliusowi Weasleyowi pozostawiam mój wygaszacz, w nadziei, że wspomni mnie, gdy go użyje.

Z tego samego woreczka wyjął przedmiot, który przypominał srebrną zapalniczkę. Scrimgeour wychylił się i wręczył wygaszacz Ronowi, który z ogłupiałą miną zaczął obracać go w palcach.

— To bardzo wartościowa rzecz — rzekł Scrimgeour, obserwując Rona. — Może nawet unikatowa. To z pewnością wynalazek samego Dumbledore’a. Jak pan myśli, dlaczego zapisał panu tak rzadki i cenny przedmiot?

Ron tylko potrząsnął głową.

— Dumbledore miał przecież tysiące uczniów, ale w swoim testamencie wymienił tylko was czworo, z czego panna Ravatel uczęszczała do szkoły tylko podczas ostatniego roku. Dlaczego? Do czego miałby panu być potrzebny ten wygaszacz, panie Weasley?

— Przypuszczam, że do gaszenia świateł — wymamrotał  błyskotliwie Ron. — Co innego mógłbym z nim zrobić?

Najwyraźniej Scrimgeour też nie znał odpowiedzi na to pytanie. Przez chwilę jeszcze przyglądał się Ronowi zmrużonymi oczami, a potem wrócił do testamentu Dumbledorea.

Pannie Hermionie Jean Granger pozostawiam egzemplarz moich Baśni Barda Beedle’a, w nadziei, że znajdzie w nich rozrywkę i pożytek.

Teraz Scrimgeour wyciągnął z worka książeczkę, która wyglądała na równie starą co spoczywający w pokoju Rona na strychu egzemplarz Tajemnic Najczarniejszej Magii. Okładka była poplamiona i w kilku miejscach złuszczona. Hermiona wzięła książkę bez słowa. Złożyła ją na kolanach i zaczęła się jej uważnie przyglądać. Dostrzegłam tylko, że tytuł jest wypisany runami. Przyglądałam się im przez chwilę, próbując je odczytać. Nagle zobaczyłam łzę spadającą na wytłaczane symbole.

— Jak pani myśli, dlaczego Dumbledore zapisał pani tę książkę, panno Granger? — Zapytał Scrimgeour.

— Bo... bo wiedział, że kocham książki — odpowiedziała Hermiona ochrypłym głosem, ocierając oczy rękawem.

— Ale dlaczego właśnie tę książkę?

— Nie wiem. Pewnie myślał, że będzie mi się podobać.

— Czy pani kiedykolwiek rozmawiała z Dumbledore’em o jakichś szyfrach albo o innych sposobach przekazywania tajnych wiadomości?

— Nie — odpowiedziała Hermiona, nadal ocierając oczy rękawem. — A jeśli ministerstwo nie znalazło w tej książce żadnych tajnych szyfrów przez trzydzieści jeden dni, to nie sądzę, żebym ja je odnalazła.

Stłumiła szloch. Siedzieli tak blisko siebie, że Ron z trudem wyciągnął rękę, by objąć jej ramiona. Scrimgeour znowu zajrzał do testamentu.

Harry‘emu Jamesowi Potterowi — przeczytał — pozostawiam znicza, którego złapał podczas pierwszego meczu quidditcha w Hogwarcie, na pamiątkę satysfakcji płynącej z wytrwałości i sprawności. 

Wyjął maleńką złotą piłeczkę wielkości orzecha włoskiego; jej skrzydełka zatrzepotały niemrawo. Wiedziałam, że w tym momencie Harry poczuł rozczarowanie.

— Dlaczego Dumbledore zostawił panu tę piłeczkę? — Zapytał Scrimgeour.

— Nie mam pojęcia. Pewnie z powodu, który sam wymienił... żeby mi przypomnieć, co można osiągnąć, jeśli się jest wytrwałym i sprawnym.

— A więc sądzi pan, że to tylko symboliczna pamiątka, tak?

— Chyba tak. No bo czym innym może być?

— To ja zadaję pytania — powiedział Scrimgeour, przysuwając fotel trochę bliżej kanapy.

Za oknem zapadał już zmierzch, ponad żywopłotem bielała widmowa plama namiotu.

— Zauważyłem, że tort urodzinowy ma kształt znicza — powiedział Scrimgeour. — Dlaczego?

Hermiona parsknęła drwiącym śmiechem.

— Och, to na pewno nie ma nic wspólnego z tym, że Harry jest świetnym szukającym, to by było zbyt oczywiste — powiedziała. — Dumbledore na pewno ukrył jakieś tajne przesłanie w lukrowych ozdobach!

— Nie sądzę, by w lukrowych ozdobach było coś ukryte — rzekł Scrimgeour — ale taki znicz byłby doskonałym miejscem na ukrycie czegoś małego. I na pewno wiecie, dlaczego, prawda?

Harry wzruszył ramionami. Natomiast Hermiona odpowiedziała:

— Bo znicze mają pamięć ciała.

— Co?! — Zawołali jednocześnie Harry i Ron; obaj uważali, że Hermiona nie ma pojęcia o quidditchu, które to zdanie popierałam. Hermiona nie była tego typu dziewczyną.

— Tak jest — powiedział Scrimgeour. — Znicza nie dotyka się bezpośrednio ręką, zanim się go nie uwolni; nawet jego twórca zawsze nosi rękawiczki. Rzuca się na niego zaklęcie, dzięki któremu zawsze rozpoznaje tego, kto dotknął go pierwszy, na wypadek dyskusyjnego chwytu. Ten znicz — uniósł rękę, w której trzymał złotą piłeczkę — będzie zawsze pamiętał pański dotyk, panie Potter. Pomyślałem sobie, że Dumbledore, który przecież był tak wybitnym czarodziejem, niezależnie od swoich różnych błędów, mógł zaczarować go tak, aby się otworzył tylko wtedy, gdy pan go dotknie. Nic pan nie mówi — rzekł Scrimgeour. — Może już pan wie, co zostało ukryte w tym zniczu?

— Nie — odpowiedział Harry.

— Proszę go wziąć — powiedział cicho Scrimgeour.

Harry wyciągnął rękę, a Scrimgeour wychylił się do przodu i powoli, delikatnie położył znicz na jego dłoni. Nic się nie wydarzyło. Kiedy palce Harry’ego zamknęły się wokół złotej piłeczki, jej zmęczone skrzydełka zatrzepotały i znieruchomiały. Scrimgeour, Ron i Hermiona wpatrywali się w częściowo widoczną piłeczkę, jakby wciąż mieli nadzieję, że w coś się przemieni.

— To była dramatyczna chwila — powiedział chłodno Harry, a Ron i Hermiona parsknęli śmiechem.

— To wszystko, tak? — Zapytała Hermiona, zamierzając wstać z kanapy.

— Nie całkiem — odrzekł Scrimgeour z kwaśną miną. — Dumbledore jeszcze coś panu zapisał, panie Potter.

— Co? — Zapytał Harry, czując narastające podniecenie. Tym razem Scrimgeour nie raczył odczytać odpowiedniego fragmentu testamentu.

— Miecz Godryka Gryffindora.

Hermiona i Ron zamarli. Harry spojrzał, poszukując wzrokiem wysadzanej rubinami rękojeści, ale Scrimgeour nie wyciągnął miecza ze skórzanego woreczka, który zresztą byłby za mały, by go pomieścić.

— Więc gdzie jest ten miecz? — Zapytał Harry. — Niestety, tego miecza Dumbledore nie mógł panu zapisać. Miecz Godryka Gryffindora jest ważną pamiątką historyczną i jako taki należy do...

— Należy do Harry’ego! — Krzyknęła Hermiona. — Ten miecz go wybrał, to Harry go odnalazł, wynurzył się dla niego z Tiary Przydziału...

— Według wiarygodnych źródeł historycznych ten miecz może się ukazać każdemu zasługującemu na to Gryfonowi — powiedział Scrimgeour. — To nie czyni go wyłączną własnością pana Pottera, bez względu na to, co mógł postanowić w swoim testamencie Dumbledore. — Podrapał się po źle ogolonym policzku, mierząc Harry’ego wzrokiem. — Jak pan myśli, dlaczego...

— ...Dumbledore chciał mi dać ten miecz? — Dokończył za niego Harry, ledwo panując nad sobą. — Może myślał, że będzie ładnie wyglądał na mojej ścianie.

— Nie pora na żarty, Potter! — Warknął Scrimgeour. — A może wierzył, że tylko miecz Godryka Gryffindora może zwyciężyć Dziedzica Slytherina? Może chciał ci dać ten miecz, Potter, bo wierzył, jak tylu innych, że tylko ty możesz zniszczyć Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać?

— Ciekawa hipoteza — powiedział Harry. — Czy ktoś już próbował przebić mieczem Voldemorta? Może ministerstwo powinno kogoś oddelegować do takiego zadania, zamiast tracić czas na rozbieranie na części wygaszaczy albo ukrywanie masowych ucieczek z Azkabanu? To właśnie pan robi, panie ministrze, zamykając się w swoim gabinecie? Próbował pan ten znicz otworzyć siłą? Ludzie umierają, ja sam byłem bliski śmierci, Voldemort ścigał mnie przez trzy hrabstwa, zabił Szalonookiego Moody’ego, a ministerstwo milczy! I spodziewał się pan, że będziemy z panem współpracować?

— Posuwasz się za daleko! — Krzyknął Scrimgeour, zrywając się z fotela. — No, ale to nic, Harry, każdy ma prawo się unosić w obliczu aktualnych wydarzeń. A teraz... Lydia Ravatel.

Serce podskoczyło mi do gardła, gdy usłyszałam swoje imię. Tak bardzo pochłonęła mnie rozmowa tej czwórki, że zapomniałam, że także jestem w tym pomieszczeniu. Spojrzałam w oczy Scrimheour'a, a on usiadł z powrotem w fotelu.

— Pannie Lydii Maryse Ravatel pozostawiam Szkatułę Białego Ognia, znajdującą się pod opieką Minerwy McGonagall, nauczycielki transmutacji w Hogwarcie w zaufaniu, że wróci Pani z powrotem do szkoły i skończy w niej swoją magiczną edukację. 

— Szkatułę Białego Ognia? — Zdziwiłam się, pierwszy raz słysząc tę nazwę.

— Czyli mam rozumieć, że pierwszy raz o niej pani słyszy?

— A jak pan myśli? — Zaatakowałam go słownie, marszcząc brwi i wpatrując mu się tępo w oczy, używając magii, żeby go wystraszyć. — I proszę nie grać ze mną w gierki typu czy cokolwiek łączyło mnie z Dumbledorem. Nie, nie łączyło. I pomimo tego, że to on sprowadził mnie do tej szkoły nigdy go nie lubiłam. I cieszę się, że umarł. Cieszę się, ponieważ wszystko komplikował. Nie chcę tej Szkatuły, nieważne, czy ma pan ją przy sobie czy nie. I nie obchodzi mnie dlaczego zapisał mi ją w testamencie.

— Jeśli tak stawia pani sprawę — wyraźnie zdumiony Scimgeur wstał i uścisnął ręce po kolei z Harry'm, Ronem, Hermioną oraz ze mną. I wyszedł. Siedzieliśmy cicho.

— Co cię napadło? — Odezwał się Harry, poruszony moimi słowami.

— To była gra — pokręciłam głową. — Odrzuciłam od siebie wszelkie podejrzenia o jego śmierć raz na zawsze.

Hermiona łypnęła na mnie groźnie.

— Zawsze myślisz tylko o sobie?

— Na pierwszym miejscu... owszem — odpowiedziałam jej z uśmiechem. — Nie rozumiem tylko, dlaczego Dumbledore chciał, żebym wróciła do szkoły na kolejny rok.

— Każdy wie, że ten rok będzie inny. Będzie... ciemny.

— Dlatego nie wracamy do szkoły, prawda Harry? — Spytała się Hermiona.

Harry tylko pokiwał głową, ponieważ do pomieszczenia weszła pani Weasley, wypytując nas o wizytę Scrimgeura. Odpowiadaliśmy zdawkowo, wszyscy pogrążeni we własnych rozmyśleniach.

dzień ślubu Billa i Fleur
O trzeciej po południu następnego dnia razem z Harrym, Ronem, Fredem i Georgem staliśmy przed wielkim białym namiotem w ogrodzie, oczekując przybycia gości weselnych. Harry zażył sporą dawkę eliksiru wielosokowego i był teraz sobowtórem jakiegoś rudego młodzieńca z pobliskiej mugolskiej wioski Ottery St Catchpole, któremu Fred zwędził kilka włosów, używając zaklęcia przywołującego. Miał być przedstawiany jako „kuzyn Barny" i wtopić się w tłum licznej rodziny, która go ukryje. Ja miałam być sobą — nie chciałam bawić się w transmutację ani zaklęcia kamuflujące. Wiele osób już wiedziało, że rodzina Ravatel powróciła do świata czarodziejów. I, że jedna z ich dwóch ostatnich potomkiń uczęszcza do Hogwartu, przyjaźniąc się z Harrym Potterem.

Trzymaliśmy pergaminy z listą gości, żeby móc im wskazać właściwe miejsca. Chmara kelnerów w białych szatach przybyła godzinę wcześniej, razem z kapelą w złotych surdutach; teraz wszyscy siedzieli pod drzewem niedaleko namiotu, a nad nimi snuła się błękitna mgiełka dymu z fajek.

Przez wejście do namiotu widać było rzędy delikatnych złotych krzeseł, ustawionych wzdłuż długiego, purpurowego dywanu. Podtrzymujące namiot słupki oplatały białe i złote kwiaty. Fred i George wyczarowali olbrzymią kiść złotych balonów nad miejscem, w którym Bill i Fleur mieli stać się małżeństwem. Na zewnątrz motyle i pszczoły polatywały leniwie nad trawą i żywopłotami.

W dalekim krańcu podwórza zaczęły się materializować barwne postacie. W ciągu kilku minut uformował się orszak, który ruszył przez ogród ku namiotowi. Egzotyczne kwiaty i zaczarowane ptaki trzepotały na kapeluszach czarownic, z fularów wielu czarodziejów połyskiwały drogocenne klejnoty. Szum podnieconych głosów narastał, zagłuszając brzęczenie pszczół, gdy czoło pochodu zbliżyło się do namiotu.

— Super — mruknął George, wyciągając szyję, żeby lepiej widzieć. — Chyba widzę kilka kuzynek wil. Będzie im trzeba pomóc w zrozumieniu naszych angielskich zwyczajów, zaraz się tym zajmę...

— Nie tak szybko, Bezuchy — rzekł Fred i minąwszy stojącą na przodzie grupę czarownic w średnim wieku, zatrzymał się przed parą ładnych młodych Francuzek. — Proszę... permettez-moi, że assister vous — powiedział, a dziewczęta zachichotały i pozwoliły mu poprowadzić się do namiotu.

George, rad nierad, musiał się zająć starszymi czarownicami, a Ron kolegą pana Weasle'a z ministerstwa, Perkinsem. Harry’emu przypadła w udziale para przygłuchych staruszków. Stałam osamotniona czekając na kogoś, kogo mogłabym odprowadzić do stolika.

Gdy po połowie godziny staliśmy znowu wszyscy razem przy wejściu, oczekując już ostatnich gości, podszedł do nas wysoki, barczysty czarodziej, na oko mniej więcej trzy lata od nas starszy. Przypominał mi kogoś, choć tak naprawdę nie mogłam tego skojarzyć.

— Wiktor! — krzyknęła Hermiona i wypuściła z ręki swoją małą torebkę ozdobioną koralikami, któraupadła na ziemię z głuchym tąpnięciem, całkiem nie pasującym do jej rozmiarów. Zarumieniona, schyliła się, by ją podnieść, po czym wyrzuciła z siebie: — Nie wiedziałam, że będziesz... o Boże... jak się cieszę... co u ciebie słychać?

Uszy Rona zapłonęły purpurą, na co zaśmiałam się cicho pod nosem.. Przyjrzawszy się dokładnie zaproszeniu Wiktora, jakby nie mógł uwierzyć, że jest autentyczne, powiedział przesadnie głośno:

— Skąd się tu wziąłeś?!

— Fleur mnie zaprosiła — odrzekł Wiktor Krum, unosząc brwi.

Harry uścisnął mu dłoń, a potem zaproponował, że wraz ze mną wskaże mu miejsce.

— Twój przyjaciel nie ucieszył się na mój widok — zauważył Krum, kiedy weszliśmy do zatłoczonego już namiotu. — A może to twój krewny? — Dodał, zerknąwszy na rude włosy Harry'ego.

— Kuzyn — mruknął Harry, ale Krum już go nie słuchał, wpatrując się we mnie.

— Znam cie. Jesteś Ravatel, tak?

— To ja — odpowiedziałam mu cicho i wskazałam palcem wolne miejsce. — Siedzisz tutaj.

— Karkarow dużo mi o tobie opowiadał — dodał Wiktor, by mnie zatrzymać.

— Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego samego.

I odeszłam. Tuż po uroczystościach zajęłam pierwsze wolne miejsce przy stoliku i siedziałam, nieskora do rozmów. Długo rozmyślałam nad wydarzeniami minionych tygodni. Nad decyzją, którą podjęłam, nad zostawieniem Draco, nad... złamaniem sobie serca. Mocno cierpiałam będąc po stronie dobra, bez najmniejszego znaku od chłopaka, w którym byłam zakochana. Podjęcie takiej a nie innej decyzji sporo mnie kosztowało.

Nie odnajdywałam się w rodzinie Weasley'ów, choćbym nie wiem jak bardzo tego chciała i się starała. Byli cudowni, naprawdę cudowni, ale ja czułam, że do nich nie pasuję. Wszyscy dobrze wiedzieli, że nie wybrałam dobra ponieważ od zawsze po tej stronie byłam. Wręcz przeciwnie, wybrałam dobro z czysto egoistycznych pobudek — nie chciałam, żeby Voldemort zawładnął życiem moim i Draco. Tylko tyle. Nie interesowało mnie życie innych.

Chciałam podejść do Wiktora Kruma i porozmawiać o Karkaowie ale w tym samym momencie wydarzyło się coś niespodziewanego. Przez baldachim nad parkietem spadło coś dużego i srebrnego. Pośród tańczących wylądował z wdziękiem lśniący ryś. Wszyscy obrócili w jego kierunku głowy, a najbliższe pary zamarły w pół kroku. A potem patronus otworzył usta i przemówił donośnym, głębokim głosem Kingsleya Shacklebolta:

Ministerstwo padło. Scrimgeour nie żyje. Nadchodzą.

Wszystko jakby się zamazało i spowolniało. Kątem oka widziałam, jak Harry i Hermiona zrywają się na równe nogi i wyciągnęli różdżki. Wielu gości dopiero teraz zdało sobie sprawę, że dzieje się coś dziwnego, wciąż patrząc w kierunku, gdzie przed chwilą zniknął srebrny kot. Od miejsca, w którym wylądował patronus, cisza rozchodziła się jak kręgi zimnej wody. A potem ktoś krzyknął.

Szybko podbiegłam do Złotej Trójcy i złapałam Hermionę za rękę. Teleportowaliśmy się.

Wojna się rozpoczęła.