.

.

11/23/2015

9. Plan doskonały

Sztywno wyszedł z sali.

Blaise, jego ciemnoskóry i chyba jedyny przyjaciel krzyczał za nim, gdy ten wychodził. Wpatrywałam się w ślad za nim, mocno ściskając widelec w prawej ręce. Westchnęłam. 

Draco był pełen sprzeczności. Naprawdę. Nigdy nie znałam tak skomplikowanej osoby, jaką był on. Z jednej strony był dobrze wychowany, znał zasady savoir vivre, dbał o tych, na których mu zależało i mimo wpojonych zasad był dobrym człowiekiem. A z drugiej strony... Arogancki, zapatrzony w siebie, momentami bezczelny i opryskliwy, nieznający słowa 'nie' rozpuszczony arystokrata.

Choć tak w ogóle oceniać go nie miałam prawa, ponieważ sama lepsza nie byłam. Przyjechałam do szkoły w jednym celu — pomocy w pokonaniu Voldemorta. Miałam nauczać Harry'ego, a prawda była taka, że więcej razy widywałam się z Ciarą czy Margareet. Nie mówię, że czułam się z tym dobrze. Tylko, że... Pierwszy raz od bardzo dawna miałam o kogo się martwić, miałam dla kogo żyć, miałam ważne dla mnie osoby, o które mogłam się troszczyć i które troszczyłyby się o mnie.

Dlatego odpuścić nie mogłam.

I właśnie dlatego, mimo tego, że ostatnie dni były dla mnie okropne, poszłam za Draco, by z nim porozmawiać.

Znalazłam go na szóstym piętrze, w łazience Jęczącej Marty. Weszłam tam pełna sprzecznych myśli, które szybko się rozwiały, gdy tylko wpadłam w sam środek, na całe szczęście, dopiero rozpoczynającej się walki. Zdążyłam szybko przekląć i stworzyć magiczną barierę, bo klątwa Draco, odbita rykoszetem od tarczy Harry'ego Pottera leciała prosto na mnie. Odskoczyłam, przerażona.

— Nie, przestańcie! — Krzyknęłam.

I wtedy poczułam się bardzo dziwnie. Nigdy nie czułam się tak... dobrze, a jednocześnie źle i lekko. Nigdy nie czułam czegoś TAKIEGO. Zrobiło mi się gorąco. Czułam piekący ból na całym ciele, choć w głębi ducha wiedziałam, że gdybym nie była przestraszona, ból by zniknął. Widziałam wszystko jak przez mgłę — pojedynek Harry'ego i Draco, Jęczącą Martę. Wszystko rozmazane i zwolnione. Zielony promień lecący w stronę Harry'ego. Czułam dziwne ciągnięcie w kościach i żar w gardle.

I nagle wiedziałam, co mi jest.

Moja pierwsza przemiana.

Trwało to chwilę, ale udało mi się przystopować przemianę. Udało mi się zostać smokiem zwykłych rozmiarów. Na czym nie do końca mi w tamtym momencie zależało, ale wyszło dobrze.

Zobaczyłam się w odbiciu lustra. Byłam... Smokiem. Pierwszy raz byłam smokiem. Miałam perliste łuski i wielkie, piękne skrzydła. Ja sama byłam piękna.

I to trwało tylko chwilkę.

Czas zatrzymał się dla mnie w miejscu, gdy tylko zobaczyłam bezwładnie ciało Draco, leżące pośrodku wielkiej kałuży krwi. Prawie na całej długości jego ciała widziałam wielkie rany, z których wypływała krew. Jego ręce poruszały się bezwładnie po podłodze, tworząc czerwone smugi. Miał szeroko otworzone oczy, a klatka piersiowa poruszała się tylko nieznacznie.

I właśnie ten widok dostarczył mi tak potężnego wstrząsu, że przemiana zaczęła się cofać. W tym samym czasie Harry podbiegł do Draco, przyklękając przy nim. I dopiero wtedy zauważyłam swój gniew, narastający we mnie, pulsujący niczym życie. Byłam na niego wściekła — to właśnie jego CZARNE zaklęcie trafiło w Draco i wyrządziło mu tyle krzywdy.

— Odejdź stąd, Harry! — Krzyknęłam, odrzucając go na posadzkę, gdzie został.

Pochyliłam się przerażona nad zbolałą twarzą Draco. Wyczuwałam silną woń czarnej, na szczęście, nie starej magii. Spojrzałam na jego rozległe rany, wyglądające na stworzone potężnym mieczem. Przeklnęłam w duchu. Było naprawdę źle, zostały mi minuty.

Rozdarłam jego koszulę. Nie spoglądałam na jego pięknie wyrzeźbione, blade ciało. Chwilę potem wyciągnęłam różdżkę i zaczęłam wymyślać zaklęcie leczące. Wiedziałam, że miałam tylko jedną szansę nim będzie za późno, dlatego od razu uderzyłam w magię tworzącą naszą więź.

DOV DRAAL DO DUN DAAL DILON WO TUZ UNT KRII. KRIL DOVAH SIIV STIN FAH HAAS. IN, KOD KRIKOT IFAN KRONGRAH!*

Ku mojeh uciesze rany zaczęły się zasklepiać i już po chwili dźwignęłam go z ziemi. Przez chwilę miał problemy z utrzymaniem pionu, jednak dał radę. Nie puszczając go skierowałam całą swoją złość na Harry’ego, który leżał niedaleko na ziemi. 

— Nawet nie wiesz, co w tym momencie zrobiłeś, Harry — powiedziałam, stając nad nim. — Nie tylko o mało co go nie zabiłeś, ale także straciłeś moje zaufanie. Mieliśmy tylko jedną umowę, miałeś trzymać się od niego z daleka, powiedziałam ci, że to ja sprowadzę go na dobrą drogę, a w zamian za to będę cię uczyć. Zrywam tę umowę, Harry. Pokonasz Voldemorta na własną rękę!

Wyszliśmy z łazienki. Byłam bardzo zdenerwowana, ale cieszyłam się, że Harry nie robił problemów, a Draco nie pytał o co dokładnie poszło. Gdy tylko przekroczyliśmy próg, Draco oparł się ramieniem o ścianę, najwidoczniej zmęczony.

— To, co przed chwilą zaszło... — powiedział, próbując złapać oddech. 

— Nic nie zaszło, Draco, daruj sobie. Przechodziłam tędy przez przypadek.

— Nic nie jest przypadkiem, Lydia! — Przyszpilił mnie do ściany, kładąc ręce po obu stronach mojej głowy. — Nie masz nawet najmniejszego pojcia co właśnie dla mnie zrobiłaś, Lydia, uratowałaś mi życie! Jeśli myślisz teraz, że po takim czymś zostawię cię w spokoju, to się mylisz! Mylisz się do cholery! Chciałem chronić cię przed Czarnym Panem, chronić cię przed sobą, ale prawda jest taka, że nie opuszczasz moich myśli! Dzięki tobie zacząłem widzieć wszystko w innym świetle. Niech mnie diabli wezmą, jeśli teraz tego nie zrobię... Nie rozumiesz, ile dla mnie znaczysz? Nie rozumiesz jak ważną rolę w moim życiu odgrywasz? Lydia... ja... nie powiem ci tego jeszcze, nie powiem ci tego teraz, gdy czasy są mroczne i każdy dzień może być nie tylko twoim, ale także i moim ostatnim. Musisz na to poczekać, dobrze? Poczekać na mnie. 

Byłam oczarowana jego bliskością do takiego stopnia, że nie zauważyłam, gdy szybko cmoknął mnie w usta i uciekł, sprężystym krokiem przemierzając korytarz.

Miałam zamiar poczekać. Naprawdę miałam taki zamiar.

Po tym incydencie unikałam Harry'ego na każdy z możliwych sposób. Słyszałam plotki, że znalazł sobie dziewczynę i, że zarobił szlaban u Snape'a, przez co nie grał przeciwko Slytherinowi i zaprzepaścił szansę gryfonów na wygraną.

Po kilku dniach, spędzonych głównie w towarzystwie Margaret, dostałam notatkę od Dumbledore'a, który prosił o jak najszybsze spotkanie. Przeprosiłam gorąco Margo i wyszłam grzecznie przez główne wejście do dormitorium. Zaraz potem teleportowałam się spokojnie przed wejście do gabinetu dyrektora. Złamanie zaklęcia było bardzo proste. Weszłam po cichu po schodach prosto do wierzy. Zatrzymałam się dopiero przed wielkimi, drewnianymi drzwiami, w które mocno zapukałam. Chwilę potem otworzyły się nieznacznie.

W okrągłej komnacie stało wielkie biurko. Ku mojemu zdziwieniu, nie było już tam wszystkich dziwnych, świecących przedmiotów, które zazwyczaj stały na małych stoliczkach. Przy biurku siedział Dumbledore. Miał na sobie czarną szatę podróżną. Chorą ręką gładził swoją długą, srebrzystą brodę. Gdy mnie zauważył, kiwnął tylko głową i wrócił wzrokiem w kąt pomieszczenia. Zamarłam w pół kroku, zauważając, na co dokładnie patrzy się dyrektor.

— Catherine? — Zdziwiłam się.

Ciało mojej siostry lewitowało metr ponad podłogą. Jej długie ciemne włosy dotykały ziemi, a ręce zwisały bezwładnie po jej bokach. Była nienaturalnie blada i przypominała mi szmacianą lalkę. Podeszłam w jej stronę kilka kroków, tak, że teraz widziałam dokładnie jej wyraz twarzy. Przerażenie czaiło się w jej otwartych oczach. Kątem oka zauważyłam powoli opadającą klatkę piersiową.

— Żyje — powiedział nagle Dumbledore, stając po mojej prawej stronie. — Nie jestem jednak do końca pewien co dokładnie się z nią stało.

— Sama wpędziła się w ten stan — powiedziałam bez chwili namysłu. — Musiała zostać zaatakowana, a napastnik zarządzał informacji, których nie chciała ujawnić.

— Ach tak — zadumał się starzec.

Odwróciłam się plecami do ciała siostry i zajęłam miejsce przy biurku Dumbledore'a. Już po chwili patrzyłam w jego ciepłe oczy.

— Byłem ciekaw jak zareagujesz, zobaczywszy jej ciało.

— Na pewno musiałam pana rozczarować — stwierdziłam z przekąsem. Wyjęłam z szaty różdżkę i zaczęłam obracać ją między palcami.

— Szczerze powiedziawszy dokładnie takiej reakcji się spodziewałem. Nie zrozum mnie źle, Lydio, dużo słyszałem o twojej przyjaźni z Draco Malfoy'em. Zaniepokoił mnie niestety jednak fakt pojedynku, który odbył się kilka dni temu w łazience na czwartym piętrze.

— Nie rozumiem do czego pan pije, profesorze Dumbledore.

— Zrezygnowałaś z lekcji z Harrym — powiedział. — W pełni rozumiem twoje motywy, Lydio, jednak obawiam się, że powinnaś nadal nauczać Harry'ego tej dziedziny magii.

— Ta decyzja nie należy do pana, Dumbledore. Dokładnie wiem, co robie. A Harry jest dość dobrze przygotowany. Poradzi sobie bez mojej pomocy.

Dumbledore westchnął. Jego srebrna broda zaświeciła się w chybotliwym świetle świeżo zapalonej świecy. Spoglądał mi w oczy. Mój stary nawyk straszenia każdego, który to robi, powrócił gwałtownie. Czułam, że mój wzrok pali jego skórę.

— Widzisz, Lydio, czas, który kupiłaś mi na początku roku dobiega końca. Został mi niespełna miesiąc lub dwa. Nie wspominając o zadaniu wyznaczonym panu Malfoy'owi, które — zaśmiał się smutno — skróci moje męczarnie. Chciałbym być pewien, że gdy odejdę, ty będziesz nadal stać po właściwej stronie.

— Nie mogę tego panu obiecać, profesorze. Na samym początku zaznaczałam, że jestem neutralna. Nie stoję po żadnej stronie. Nie narażam się Czarnemu Panu, nie narażam się panu, Dumbledore. I chcę swoją neutralność zachować. Bitwa się zbliża. A wraz z nią wielkie niebezpieczeństwo.

Nie zważając na to, czy profesor miał zamiar jeszcze coś powiedzieć, wstałam i skierowałam się w stronę nadal lewitującej Catherine.

Wypowiedziałam swoje słowa otwarcia wprost w złączone dłonie.

Wo lost fron wah ney dov ahrk fin reyliik do jul voth aan suleyk wah ronit faal krein.**

Białym ogniem, oplatającym moje nadgarstki i palce przejechałam ponad ciałem Catherine. Budząc ją ze Sztucznego Snu. Delikatnie opadła na zgięte nogi.

— Jak długo?

Wyruszyłam tylko ramionami. Byłam gotowa wysłać ją tam, skąd przyszła, bez wysłuchania jakkolwiek brzmiących wyjaśnień.

Biała Księga, Księga Kryształów, Czterysta Osiem Nocy... Miałam je wszystkie przy sobie! GDZIE ONE SĄ?

Ostatnie zdanie Catherine wypowiedziała przerażająco zmienionym głosem. Kiedy ostatnio się nim posługiwała, chciała zabrać mi moją różdżkę.

Każdy ze smoków, nie ważne, czy przeżył już swoją przemianę, czy nie, potrafił kilka naprawdę niesamowitych rzeczy, których zwykli czarodzieje po prostu nie potrafili. Dla przykładu wzrok smoka potrafi palić w skórę. Smok potrafi władać magią bez różdżki. Potrafimy teleportować się w otoczeniu ognia. Stara Magia wraz z Językiem Smoków nie są dla nas problemem. Potrafimy modulować głos. Porozumiewamy się bez słów. To wszystko czyni nas wyjątkowymi.

— Dumbledore, proszę, niech pan powie, że te księgi znajdują się gdzieś tutaj — powiedziałam okropnie cicho i spokojnie. Gniew powoli we mnie narastał.

— Dwie z nich owszem — powiedział starzec i podszedł do jednej z szafek. Za pomocą różdżki i zaklęcia przeniósł księgi na swoje biurko.

— Widzę, że jest pan wielkim czarodziejem, jeśli rozumie pan potęgę zaklęć, które chronią te księgi — ukłoniła się Catherine. Podeszła do biurka i ujęła jedną z ksiąg w swoje ręce. — Brakuje Białej Księgi — stwierdziła złowieszczo.

Przestąpiłam z nogi na nogę. Nie chciałam, żeby Catherine przebywała w zamku. Ostatni raz widziałam ją w komnacie Draco, zaraz po tym, jak wstrząśnięta uciekła, uprzednio odzyskawszy utracone wspomnienia. Nie chciałam, żeby mieszała się w moje nowe życie. Pozostała mi tylko jeszcze jedna rzecz.

Czterysta Osiem Nocy nie jest twoją księgą, Cat. Należy do posiadacza Kryształowej Różdżki, którym, jak na ironię, jestem aktualnie ja.

— Już niedługo. — Warknęła, podając mi księgę.

Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że były to prorocze słowa.

Prawie od razu przeniosłam się do komnaty Draco. Musiałam z nim porozmawiać. W tamtej chwili nie liczyło się dla mnie to, że miałam na niego poczekać. Chciałam pokazać mu księgę i to, co jest w środku. Komnata była pusta a łóżko perfekcyjnie zaścielone. Położyłam księgę delikatnie na pościeli i wyjęłam różdżkę, otwierając ją. Znalazłam zaklęcie namierzające i użyłam go.

Pokój życzeń.

Zostawiwszy księgę u Draco przeniosłam się do pokoju życzeń, który, na całe szczęście, był otwarty. Znalazłam się w gigantycznym pomieszczeniu z wielkimi, piętrzącymi się stosami drobiazgów i bibelotów. Nie zdążyłam omieść go spojrzeniem, gdy ktoś wszedł przez drzwi znajdujące się po mojej lewej stronie. Zamarłam.

W tym samym momencie usłyszałam przerażający rechot. Ktoś śmiał się wniebogłosy.

— Kto tu jest?! — Usłyszałam po swojej lewej stronie.

Zamachnęłam się różdżką w taki sposób, że promień zaklęcia trafił kobietę w głowę. Wyleciała przez drzwi, które zamknęły się zaraz za nią.

— Draco? — Zawołałam. Po chwili zza jednego ze stosów wyłoniły się idealnie ułożone, białe włosy. — Na całe szczęście, to ty.

— Lydia? — Uśmiechał się szeroko. — Co ty tu robisz? Jak mnie znalazłaś? Co... Ach, zresztą... Chodź tu. — Powiedział. Wyciągnął ręce w moją stronę.

Podbiegłam do niego, wpadając w jego umięśnione ramiona. Przytulił mnie do siebie bardzo mocno. Pachniał dymem i olejem, ale zignorowałam to. Trzymałam ręce na jego klatce piersiowej i nie chciałam, żeby cokolwiek przerwało nam ten moment.

— Udało mi się — szepnął mi we włosy. — Naprawiłem ją.

Spojrzałam na niego z dołu i przybliżyłam się jeszcze bardziej. Zamknęłam oczy, gdy mnie pocałował. Trwało to tylko chwilę. Łzy płynęły mi po twarzy.

— Zaraz tu będą — powiedział po chwili. — Możesz jeszcze iść. Nie musisz na to patrzeć. Zabiorę cię gdzie tylko chcesz.

— Wszystko w porządku. Pomogę ci. Zostawiłam w twojej komnacie księgę, pójdę po nią. Będę za chwilę.

Odeszłam kilka kroków i obróciłam się wokół własnej osi. Widziałam zbolałą, ale szczęśliwą twarz Draco jeszcze przez chwilę, gdy siadałam na swoim łóżku w swojej komnacie. Postanowiłam przebrać się tradycyjnie. Zmieniłam szatę szkolną w wygodne, czarne spodnie i czarną bluzkę z głębokim dekoltem. Ubrałam glany. Włosy rozpuściłam i wyczesałam. Dokładnie nie wiedziałam dlaczego szykuje się na spotkanie ze śmierciożercami. Okropnie bałam się, że zobaczę wśród nich ojca lub matkę, choć wiedziałam, że to niemożliwe. Że gdyby się odrodzili, już by mnie znaleźli. Tylko niektóre smoki to potrafią.

Przeniosłam się do komnaty Harry'ego, by go ostrzec. Gdy tylko wylądowałam na miękkim dywanie, rozległ się przerażający krzyk. Odwróciłam się na pięcie, stając twarzą w twarz z jednym z kumpli Harry'ego.

— Gdzie jest Potter?

— Harry'ego nie ma.

— Przekaż Hermionie i Ronowi, że zamek za chwilę zostanie zaatakowany przez śmierciożerców.

Widząc jego zdezorientowany wyraz twarzy, warknęłam:

— Zrób to!

Przeniosłam się do gabinetu Snape'a. Profesor nawet nie mrugnął, gdy zjawiłam się przed jego obliczem. Chłopak, który odbywał u niego szlaban krzyknął.

— Idź do swojej komnaty i z niej nie wychodź — poleciłam. Ku mojemu zdziwieniu zrobił to, o co prosiłam. — Profesorze Snape, zaczyna się. Draco się udało.

— Zabił Dumbledore'a? — Snape wstał zza biurka. Próbował wedrzeć mi się w umysł.

Zamknęłam oczy i oczyściłam myśli. Używałam zaklęcia namierzającego.

— Zostały minuty. Wszystko rozegra się za kwadrans w wieży astronomicznej. Niech pan dopilnuje, żeby żaden uczeń nie wychodził z pokoju wspólnego. To ważne.

I obracając się, znowu znikłam. Zabrałam z komnaty Draco księgę i schowałam ją zaraz potem w Pokoju Życzeń. Podeszłam do Draco, który objął mnie ramieniem. Wyjęłam różdżkę. Postanowiłam znowu się do niego przytulić. Trącił nosem mój nos.

— Nie kuś mnie — mruknęłam.

Uśmiechnął się.

— To nie ja kuszę ciebie, ale ty mnie, moja słodka.

Pocałowałam go. Długo i namiętnie, jak gdyby miał to być mój ostatni pocałunek w życiu.

— Idą — powiedział dumnie. W głębi serca czułam, że się bał. Ścisnęłam go mocniej w pasie, dzięki czemu zasłużyłam sobie na całusy w głowę.

Odnalazłam swoje szczęście w najgorszym z możliwych czasie. Nikt nie mógł zrobić mi krzywdy. Nikt nie mógł wyrządzić jej Draco. Zadbałam o to. Nie było czego się bać. Razem byliśmy silni.

Na wszelki wypadek wypowiedziałam swoje słowa otwarcia wprost w dłonie.

Wo lost fron wah ney dov ahrk fin reyliik do jul voth aan suleyk wah ronit faal krein.**

Draco uniósł brew słysząc mój głos, ale nic nie powiedział. Pocałowałam go szybko w usta.

— Na wszelki wypadek.

Drzwi szafki zniknięć zaczęły się otwierać. Sączący się z niej leniwe dym palił moje nozdrza. Po długiej chwili z dymu zaczęły wyłaniać się postacie. Kobieta, o długich, czarnych, kręconych włosach — Bellatrix Lestrange. Człowiek o zarośniętej twarzy — Greyback. I inni, których nie poznawałam.

Bellatrix zatrzymała się tuż przed nami w czasie, gdy inni rozeszli się po pomieszczeniu. Spojrzała najpierw na Draco, potem na nasze złączone dłonie, na mnie i wreszcie na moją różdżkę. Uniosła wysoko krzaczastą brew i dmuchnęła w opadający na jej czoło kosmyk włosów.

— Ravatel — bardziej stwierdziła niż spytała. — Czas nas goni, Draco. Alecto wyczarował Znak nad wierzą astronomiczną.

— Odprowadzę bezpiecznie Lydię do dormitorium — powiedział Draco i pociągnął mnie w stronę drzwi. — Rosmerta nie dała znaku, że Dumbledore wrócił. Mamy czas.

Bellatrix chciała już coś powiedzieć, jednak w porę temu zaradziłam: obróciłam się wokół własnej osi i razem z Draco zniknęłam wśród białych płomieni. Podczas teleportacji czułam łaskotanie wywołane obecnością drugiej osoby. Wylądowaliśmy w jego dormitorium.

Prawie od razu mnie pocałował. Czułam jego miękkie usta i to, że pocałunek był dla niego jak modlitwa o lepsze jutro. Wplotłam swoje dłonie w jego włosy i jeszcze bardziej przylgnęłam do jego ciała chłonąc kilka bardzo intensywnych doświadczeń zmysłowych prawie jednocześnie. Kusił mnie desperackim pocałunkiem, w którym wypowiadał to, co jeszcze kilka dni temu tylko wisiało w powietrzu. Jego zapach doprowadzał moje zmysły do szaleństwa, pragnęłam tylko więcej i więcej. Dotyk jego dłoni na moich policzkach a potem na karku, ramionach i plecach działał na mnie pobudzająco. Czułam się jak topielec, rzucony na głęboką wodę. I choć błagałam o oddech, nie chciałam go brać w tej chwili.

Po pocałunku przytuliłam się do niego i choć byłam od niego niższa o głowę, pasowałam do niego idealnie. Wiedziałam, że ten nasz moment właśnie się kończył, ale chciałam go przedłużyć jak tylko zdołam. Desperacko pragnęłam, by ta chwila trwała wiecznie.

— Czuję, że to pożegnanie — powiedziałam prawie od razu, jeszcze mocniej się do niego przytulając. Łzy same zaczęły spływać po mojej twarzy. — Proszę, powiedz, że tak nie jest.

Draco stał cicho w moich objęciach, opierając się podbródkiem o moją głowę. Nie odpowiedział na moje pytanie, co nie tylko zbiło mnie z tropu, ale także sprawiło, że zaczęłam cicho łkać w jego szatę. Nawet wtedy nie zareagował.

— Draco, proszę cię... — stłumiłam narastającą ochotę uderzenia go mocno w pierś, wykrzyczenia, że rezygnuje, że jest tchórzem. — Powiedz coś.

— Nie chcę, żeby to było nasze pożegnanie — powiedział prawie na jednym wydechu. Cały się spiął. Czułam, jak jego mięśnie sztywnieją.

— Ale...?

— Ale chyba tak jest.

Nic nie mogło zaboleć mnie bardziej niż jego wyzwanie. Choć dobrze wiedziałam, że Draco musi wrócić wraz ze śmierciożercami do kryjówki Voldemorta, nie potrafiłam zmusić się do przyjęcia tego faktu jako jedynego wyjścia. Przecież mogliśmy uciec. Byłam taka dobra w ukrywaniu się, nikt by nas nie znalazł.

Po kolejnej chwili, trwającej prawie wieczność, Draco poruszył się niespokojnie i cicho zaklął pod nosem. Wyjął z kieszeni coś, co przypominało monetę i spojrzał na nią z przerażonym wyrazem twarzy.

— Dumbledore wraca, musimy iść.

Skierował swoje kroki w stronę wyjścia z komnaty. Stałam w miejscu jak sparaliżowana, nie zdolna do wykonania żadnego kroku.

— Lyd? — Podszedł do mnie i złapał mnie za rękę. — Chodźmy.

— Nie kryj tego, że się boisz, nie przede mną — wyszeptałam, patrząc zawzięcie w jego srebrne źrenice, które rozszerzyły się momentalnie. — Proszę, nie ukrywaj tego przede mną. Jestem z tobą. I zawsze będę. Mimo wszystko.

Znowu mnie pocałował, choć tym razem pocałunek był krótki i wyrażający wdzięczność. Korzystając z okazji obróciłam się wokół własnej osi zabrałam go ze sobą. Znaleźliśmy się na schodach prowadzących do wieży astronomicznej.

— Lydia, ja cię...

Serce zabiło mi szybciej i zamarłam.

— Uwielbiam — powiedział po chwili, całując mnie w czoło. — I tak, boję się okropnie. Muszę zabić Dumbledore'a, osobę, która niezliczoną ilość razy pokazywała mi, że może mi pomóc.

— Wyślij patronusa do Bellatrix i reszty — powiedziałam, omijając temat. Zawodu, jakiego poczułam po jego słowach nie można było opisać. — Niech tu przyjdą.

Expecto Patronus — powiedział Draco, jednak z jego różdżki wydobył się tylko cień srebrnej mgiełki. Zaklął.

— Jeszcze raz, Draco. Pomyśl o mnie i zrób to.

Użył niewerbalnego zaklęcia. Piękny, srebrny smok wystrzelił z jego różdżki i zniknął w dole korytarza. Uśmiechnęłam się, gdy tylko rozpoznałam postać jego patronusa. Była mi tak dobrze znana... Pocałowałam go w usta.

— Co ma być, to będzie, Draco. Chodźmy.

Wypadł przez drzwi, które otworzyłam gwałtownie machnięciem ręki. Przez chwilę próbował zorientować się w układzie pomieszczenia.

Expelliarmus! — Krzyknął Draco. 

Różdżka Dumbledore'a wyleciała w powietrze. Omiotłam wzrokiem całą salę, szukając Harry'ego, którego spodziewałam się ujrzeć. Jednak nic nie przykuło mojej uwagi. Nawet idąc za Draco, który powoli zmierzał w kierunku opartego o ścianę dyrektora Hogwartu. Dumbledore nie okazywał lęku czy bólu. Spojrzał na Draco i powiedział:

— Dobry wieczór, Draco. Lydio.

W kącie dostrzegłam dwie miotły, co upewniło mnie w przekonaniu, że Harry musi gdzieś tu być. Przymknęłam na chwilę oczy, a gdy je otworzyłam, cały świat przesłoniła czerwona mgła. Widziałam jaśniejące sylwetki Draco i Dumbledore'a. A zaraz przy drzwiach także i sylwetkę Harry'ego, który stał przywarty do ściany, pod peleryną niewidką. Znowu przymknęłam oczy i wróciłam wzrokiem do Dumbledore'a, który rozmawiał z Draco.

— No, no, no — rzekł Dumbleodre z aprobatą. — Wspaniale. A więc znaleźliście sposób, by ich tutaj wpuścić, tak?

— Tak — powiedział Malfoy, coraz szybciej oddychając. — Tuż pod twoim nosem, a ty o niczym nie wiedziałeś!

Właśnie w tym momencie zaobserwowałam wcale nie subtelną zmianę zachowania Draco. Przy mnie był kochany i miły, zawsze o mnie dbał, pomijając oczywiście momenty, w których starał się mnie ignorować. Przy innych: nauczycielach, wrogach czy śmierciożercach stawał się wyszczekany i próżny, arogancki. 

— Genialne. Ale... wybacz mi... gdzie są teraz? Bo tutaj nikt cię nie wspiera.

Mówiąc to, dyrektor spojrzał na mnie wymownie, przez co podniosłam brew i przyjęłam wrogą postawę. Dumbledore zdawał sobie sprawę z powagi naszych relacji i grał na czas.

— Najwidoczniej napotkali twoje straże. Walczą teraz tam, na dole. To nie potrwa długo... Przyszliśmy tu pierwsi. Mam... mam coś do załatwienia.

— No to musisz to zrobić, mój drogi chłopcze — powiedział cicho Dumbledore, uśmiechając się do nas. — Draco, nie jesteś mordercą.

— Skąd wiesz? — Zaatakował go słownie Malfoy. — Nie wiesz do czego jestem zdolny. Nie wiesz, co już robiłem! 

— Och tak, wiem. Twoje... Wasze próby... O mało co nie zabiliście Katie Bell i Ronalda Wesleya. Przez cały rok próbowaliście mnie zabić. Wybaczcie, ale to były nieudolne próby... tak nieudolne, mówiąc szczerze, że zastanawiam się, czy naprawdę się przykładaliście...

— Przykładałem się! — Zawołał ze złością. — Nie mieszaj w to Lydii, Dumbledore. Pracowałem nad tym cały rok a tej nocy...

— Przyznaję, wpuszczenie śmierciożerców do mojej szkoły... Jak tego dokonałeś?

Milczeliśmy.

— Rozumiem — powiedział Dumbledore uprzejmym tonem. — Boisz się coś zrobić, póki ich nie ma.

— Nie boję się! — Warknął, ale nadal stał nieruchomo. — To ty powinieneś się bać.

— Ja? Dlaczego? Nie sądzę, żebyś się odważył mnie zabić, Draco. Zabijanie wcale nie jest takie łatwe, jak sądzą ludzie niewinni... Prędzej uwierzyłbym, gdyby to Lydia powiedziała, że ma zamiar mnie zabić, Draco.... Więc powiedz mi, skoro czekamy na twoich przyjaciół, jak ci się udało ich tutaj przeszmuglować? Chyba długo trwało, zanim na to wpadłeś, co?

— Musieliśmy naprawić tę szafkę, w której wszystko znika, od lat jej nikt nie używał — odważyłam się odezwać, widząc przerażenie malujące się na jego twarzy. Złapałam go za wolną rękę i ścisnęłam. 

— Aaaach... Bardzo sprytne... Są chyba dwie takie szafki? — Nie czekając na odpowiedź kontynuował. — Znakomicie. Więc śmierciożercy mogli przedostać się do szkoły z miejsca, gdzie znajduje się druga szafka, żeby ci pomóc... Sprytny plan, bardzo sprytny plan... I to wszystko, jak powiedziałeś, tuż pod moim nosem...

— Tak — powiedział Malfoy dumnie i ścisnął moją rękę.

— Ale zdarzało się — ciągnął Dumbledore — że ogarniały cię wątpliwości, czy uda ci się naprawić tę szafkę, prawda? I wtedy uciekałeś się do takich prymitywnych i nieprzemyślanych działań, jak przysłanie mi zaklętego naszyjnika, zatrucie miodu...

— Tak, ale ty wciąż nie zdawałeś sobie sprawy, kto za tym wszystkim stoi, prawda? — Drwił Malfoy.

Dumbledore osunął się nieco, najwidoczniej tracąc siłę w nogach.

— Prawdę mówiąc, zdawałem sobie sprawę z tego — rzekł Dumbledore. — Byłem pewny, że to ty. Tak czy owak jest mało czasu. Pomówmy więc o tym, jakie macie możliwości wyboru. 

— Jakie mamy możliwości! — Żachnął się Malfoy. — Stoję tutaj z różdżką w ręku,.. Zaraz cię zabiję...

— Mój drogi chłopcze, przestańmy się oszukiwać. Gdbyś zamierzał mnie zabić, zrobiłbyś to w chwilę po tym, jak mnie rozbroiłeś, nie czekałbyś, żeby sobie najpierw ze mną pogawędzić o sposobach i środkach.

Właśnie wtedy zrozumiałam, że Draco ciągle zwleka, próbując uniknąć nieuniknionego. Wiedziałam, że się bał, że w głębi ducha nie był wcale zły. To środowisko wpłynęło na to, jakim się stał.

Draco, mogę to zrobić za ciebie, jeśli chcesz.

W odpowiedzi tylko lekko pokręcił głową, unosząc różdżkę jeszcze wyżej.  Miał otwarte usta a ręka w której trzymał różdżkę drżała.

Nagle rozległ się głośny tupot stóp na schodach i w chwilę później zostaliśmy odepchnięci na bok, gdy przez drzwi wpadły cztery postacie w czarnych szatach. Przysadzisty mężczyzna rzucający mi dziwne, ukradkowe spojrzenia, zachichotał złowieszczo.

— Dumbledore zapędzony w kozi róg! — Zawołał i odwrócił się w moją stronę. — Dumbledore bez różdżki! Dumbledore sam! Dobra robota, Draco, dobra robota!

— Dobry wieczór, Amycusie — powiedział spokojnie Dumbledore, jakby witał gościa, który wpadł na popołudniową herbatkę. — Widzę, że przyprowadziłeś Alecto... jak miło...

— Zrób to — ponaglił Draco Greyback. — Mogę cię mieć na deser, Dumbledore...

— Nie — powiedział ostro czwarty mężczyzna. — Otrzymaliśmy rozkazy. Ma to zrobić Draco. No, Draco, tylko raz-dwa. 

— Po mojemu to on jest jedną nogą w grobie — powiedział Amycus, śmiejąc się przerażająco. — Co z tobą, Dumby?

— Zrób to, Draco, mamy mało czasu. 

— Ja to mogę zrobić — zaproponował jeszcze raz Greyback.

— Zrób to, Draco, albo odsuń się, to ktoś z nas... — zaskrzeczała po raz pierwszy kobieta, ale w tym momencie drzwi otworzyły się zhukiem i stanął w nich Snape. 

Ściskając w ręku różdżkę, omiótł scenę swoimi czarnymi oczami, od Dumbleodre'a słaniającego się pod murem po czterech śmierciożerców, w tym rozwścieczonego wilkołaka, i nas.

— Mamy problem, Snape — powiedział Amycus, celując różdżką w Dumbledore'a. — Ten chłopak chyba nie jest w stanie...

Ale to ktoś inny wypowiedział cicho imię Snape'a.

— Severusie.

Przeraziłam się słysząc brzmienie tego głosu. Po raz pierwszy usłyszałam Dumbleodre'a, który błagał. Ścisnęło mnie w gardle, przez co jeszcze mocniej przywarłam do Draco, który objął mnie ramieniem. Snape nic nie powiedział, tylko podszedł do Dumbledore'a, odtrącając nas po drodze. Śmieciożercy cofnęli się bez słowa. Nawet wilkołak wyglądał na przerażonego.

Widziałam minę Snape'a wyrażającą odrazę i nienawiść.

— Severusie... błagam...

Snape uniósł różdżkę i wycelował nią w Dumbledore'a.

Avada kedavra

Z końca jego różdżki wystrzelił strumień zielonego światła i ugodził Dumbledore'a prosto w pierś. W całej siły powstrzymałam krzyk, który chciał wydobyć się z mojego gardła. Musiałam patrzeć, jak moc zaklęcia wyrzuciła Dumbledore'a w powietze, gdzie przez ułamek sekundy zawisł pod jaśniejącą czaszką, a potem powoli, jak wielka szmaciana lalka, opadł, przewalił się przez blankę i zniknął nam z oczu.

Coś ty narobił, Draco.




____________________________________________
*w wolnym tłumaczeniu: Smocze Dziecię modli się o łaskę powrotu zmarłego, którego ostrze próbowało zabić.  Odważny Smoku znajdź wolność dla zdrowia. Mistrzu, władasz dzielnie. Daj zwycięstwo.
**w wolnym tłumaczeniu:Wywodzę się zarówno ze szmoczego gatunku, jak i ras ludzkich z siłą niczym potęga słońca.