Dni i tygodnie mijały niesamowicie szybko. Lekcje kończyły się prawie w tym samym momencie co zaczynały, uczniowie chodzili struci po korytarzach. Ciągle tylko nauka i nauka. Nic nie miało sensu.
Spotykałam się z Harrym co tydzień. Chłopak robił tak wielkie postępy w starej magii, że napawająca mnie przez to duma widoczna była na kilometry. Harry nie tylko się starał, ale chyba naprawdę rozumiał o co chodzi w tej dziedzinie magii. Łapał wszystko tak szybko, że naprawdę mogłam mu zazdrościć takiej głowy. Mi osobiście zajęło to lata; jemu ledwie pięć do siedmiu spotkań.
Na trzecim z nich Harry opanował język smoków do perfekcji.
– Powstać – powiedziałam.
– Alok.
– Ziemia.
– Gol.
– Zawsze.
– Mahfaeraak.
– No dobrze... Nadzieja umiera ostatnia.
– Hind dinok laat.
Na czwartym używał prostych zaklęć a na piątym zaczął uczyć się teleportacji, jednak to akurat się nam nie udało, tak, jak tego chcieliśmy.
Był czwartek i siedziałam w fotelu przy kominku, próbując zebrać myśli. Widok ognia wyprawiał ze smokami cuda, dlatego bardzo łatwo było mi przy nim się skupić.
Myślałam o Malfoy'u, choć tak naprawdę nie wiedziałam czemu.
Ciągle widziałam jego szare oczy, intensywnie się we mnie wpatrujące podczas lekcji. Widziałam jak przeczesuje swoje włosy palcami, by wyglądały jak nieuczesane. Choć ciągle próbowałam przestać o nim myśleć – nie udawało mi się.
Pewnie, że mi się podobał. Był naprawdę przystojny i zapierał dech w piersiach niejednej dziewczynie w tej szkole. Do tego był cholernie tajemniczy, co jeszcze bardziej dodawało mu uroku. Rozciągał wokół siebie aurę wyższości i sprawiał, że każdy czuł się przy nim wyjątkowo. Jednak był mi przeznaczony, co... było powodem, dla którego w ogóle nie rozmawialiśmy. Siedzieliśmy razem na zajęciach czy przy stole, uczyliśmy się na ten sam przedmiot i rozmawialiśmy z Zabinim, choć razem nie zamieniliśmy ani słowa. Okazało się, że mimo tego, że jesteśmy sobie przeznaczeni oddalamy się od siebie z każdym dniem.
Aż wreszcie, podczas kolejnej z serii bezsennych nocy do mojego pokoju wleciał liścik. Rozwinęłam pergamin i przeczytałam pochyłe pismo.
Co dokładnie znaczy 'być sobie przeznaczonym'? D.M.
Westchnęłam, kręcąc głową jak gdyby chłopak mógł mnie widzieć.
Problem tkwił w tym, że bardzo mało wiedziałam o tej dziedzinie magii. Owszem, kiedyś słyszałam o obiecywaniu sobie ludzi, ale nigdzie nie słyszałam o zastosowaniu tego w praktyce. Bądź co bądź tylko mała grupka ludzi na całym świecie potrafiła posługiwać się aż tak dobrze starą magią, a to, że dwójka z nich uczęszczała do tej samej szkoły magii było naprawdę wielkim zbiegiem okoliczności.
Musiałabym wezwać Catherine, to ona ma księgi. L.R.
Odpowiedź przyszła po minucie.
Zrób to. D.M.
Przewróciłam oczami i zabrałam się za odpisywanie, gdy przyszła kolejna kartka.
Wiem kiedy przewracasz oczami. D.
Moje przyjaciółki śpią, Cat tego nie uszanuje. L.R.
Przenieś się tu. D.
Tak też zrobiłam, choć do pomysłu podchodziłam dość sceptycznie. Wciągnęłam na nogi krótkie spodenki i łapiąc różdżkę przeniosłam się do dormitorium Malfoya. Po raz kolejny. W pokoju było jasno jak za dnia. Draco siedział na swoim łóżku, Zabini na swoim i gorączkowo coś omawiali. Obydwoje na chwilę zamilkli, gdy się pojawiłam, a Zabini wydał ciche jęki zaskoczenia.
– Opowiedziałem mu mniej więcej całą historię – powiedział Malfoy. – Możesz ją wezwać.
– Nie wiem czy to dobry pomysł, Malfoy.
Stałam na środku pokoju z lewą ręką kurczowo zaciśniętą na kryształowej różdżce. Miałam na sobie czarną koszulkę na ramiączkach i czarne spodenki, przez co moje białe włosy kontrastowały ze strojem.
– Catherine jest bardzo chciwa – powiedziałam ostrożnie. – Jesteśmy... skłócone, a Cat będzie czegoś chciała w zamian. A ja nie jestem gotowa płacić takiej ceny.
– Mam pieniądze – wzruszył ramionami.
– Nie o to chodzi – warknęłam. – Myślisz, że my ich nie mamy?
– W ogóle nie myślę.
– Zauważyłam – odgryzłam się mu i posłałam jeden z jadowitych uśmiechów. – Będzie chciała moją różdżkę – powiedziałam po chwili ciszy, jaka nastała.
– Po co jej zwykła różdżka? – Spytał Zabini.
– To nie jest taka znowu zwykła różdżka, Blaise. Dziedziczy ją najstarszy z rodu, a na jego korzyść poprzednik musi się jej zrzec. To kryształ, włókna z serc trzech pierwszych smoków. Jest naprawdę legendarna. Zwą ją...
– Białą różdżką – dokończył za mnie Malfoy. Kiwnęłam mu głową. – Zaoferuję jej coś innego.
– Co niby możesz jej zaoferować – prychnęłam.
– Wspomnienia. Ją także ich pozbawiono, skarbie. Na pewno będzie je chciała. A tak się składa, że ja je posiadam.
Stwierdziłam w duchu, że to wcale nie głupi pomysł. Kiwnęłam kilka razy głową i speszona jego słowami wpatrywałam się w czubki swoich bosych stóp. Nigdy nie zachowywałam się tak bardzo... ludzko, tak, jak w ostatnim czasie. Bardzo dużo się rumieniłam, choć miałam przekonanie, że na tak białej skórze nie może być żadnych zabarwień. Krępowała mnie obecność Malfoya i to, jak się zachowywał w mojej obecności. I dla świętego spokoju musiałam przyznać, że podobał mi się ten arogancki blondyn.
– Okej – szepnęłam.
Cat, to ważne. Znajdź mnie i weź ze sobą białą księgę. Proszę.
Nie minęła minuta, a usłyszałam cichy syk łamiących się zaklęć, a zaraz potem świst brzydkich, brązowych płomieni i szczupłą sylwetkę mojej młodszej siostry. W rękach trzymała wielką, białą księgę z czarnymi klejnotami na okładce i czerwoną wstążką. Cat opadła delikatnie na deski podłogi i uśmiechnęła się do mnie przebiegle, zaraz potem zauważając, że nie jesteśmy same. Złapałam ją za rękę w tej samej chwili, gdy chciała uciekać.
– Uspokój się – syknęłam. – To Draco Malfoy i Blaise Zabini.
Cat zmarszczyła brwi gdy tylko usłyszała imię Draco. Czy mogła pamiętać? Czy to było możliwe? Jak?
– Czego chcesz? – Spytała, przyciskając mocno księgę do piersi.
– Księgi. Muszę coś sprawdzić.
– Nie ma mowy – powiedziała, cofając o krok. – To jedyne, co mam.
Draco stanął ze mną ramię w ramię, tak, że choć o głowę wyższy, nadal wyglądał na wyczerpanego.
– Nie masz za to swoich wspomnień – stwierdził od niechcenia. – Pamiętasz mnie, co, Cat? Pamiętasz, prawda? Kojarzysz, coś sobie przypominasz.
Uśmiechał się do niej drwiąco. Blaise siedział jak zaczarowany, wpatrując się w Catherine niewidocznym wzrokiem. Chciałam się zaśmiać.
– O czym ty...
– Sprawa wygląda tak – powiedział, przerywając jej. – Ty dajesz Lydii księgę, ja oddaje ci wszystkie wspomnienia w których cię kiedykolwiek widziałem. Proste.
– Nie tak szybko – odparła. Była bardzo sprytna i spostrzegawcza. – Do czego potrzebna jej księga?
– Muszę coś sprawdzić – powiedziałam szybko i wyciągnęłam rękę przed siebie. – Proszę? Oddam ci ją niedługo, nie jest mi potrzebna, znam z niej prawie wszystko na pamięć...
Cat podała mi księgę, choć bardzo niechętnie. Ręce Draco także powędrowały w jej kierunku, przez co musiałam szybko zabrać ją z pola widzenia, a Catherine syknęła, stając między nami.
– Niid Haalvut!
– Spokojnie, Draco. Oddaj jej wspomnienia a ja zajmę się tym, czego chcemy się dowiedzieć. – Widząc jego krzywą minę westchnęłam w duchu i ścisnęłam jego ramię. – Wszystko w porządku.
Położyłam księgę na łóżku Draco i klęknęłam przed nim, szepcząc zaklęcie pomagające mi otworzyć księgę. Blondyn zajął się oddawaniem wspomnień mojej siostrze, choć znając go nie tak krótko, mogłam stwierdzić, że odda jej tylko małą cząstkę. Trafił swój na swego.
Księgę bardzo trudno było otworzyć. Nie pamiętałam dokładnie zaklęcia otwarcia, które do łatwych nie należało. Szeptałam pod nosem różne słowa i wyrażenia, a dopiero po chwili przypomniałam sobie te właściwe.
– Zu'u dovakhiin, bex fah zu – szepnęłam.
– Nie wolno ci! – Krzyknęła Catherine. – Nie jesteś Wielkim Smokiem! Nie masz prawa!
– Zamknij się – warknęłam zbyt przejęta. Otworzyłam księgę. – Najwidoczniej mogę.
Na moją twarz padła smuga białego światła. Na pustych stronicach księgi zaczęły pojawiać się słowa zapisane czarną, pochyłą czcionką w smoczym języku. Czerń zmieniła się w złoto, a złoto w czerwień. Po trwającej wieczność chwili, gdy mój wzrok zaczynał przyzwyczajać się do ciągle mieniących się kolorów, wszystko się uspokoiło. Czcionka pozostała czarna, a pismo pochyłe. Mogłam odczytać dwa wyrazy znajdujące się na pierwszej stronie.
SOt LaHVU
Czyli dokładnie: Biała Armia.
Położyłam dłoń pod napisałem i przedstawiłam się Armii, która strzegła księgi.
– Zu'u dovah, laat Ravatel spaan, yol lahney sos.
Napis zmienił się bardzo szybko.
HaHDRim
Pamiętamy.
Księga otworzyła się na dobre; na resztę czystych dotychczas stronic wpłynęły czarne litery, ułożone w równe rzędy. Pismo było proste do rozczytania i schludne. Na niektórych stronach widniały przeróżne, ręcznie malowane obrazki, którymi się nie przejmowałam. Szukałam tej właściwej. Draco skończył oddawać Catherine wspomnienia.
– Wrócę po nią jutro – powiedziała bardzo cicho i zniknęła.
Draco uklęknął po mojej lewej stronie. Blaise wpatrywał się w nas ze swojego łóżka.
– Nie próbuj jej dotknąć, bo się zamknie – powiedziałam, lekko odtrącając rękę Draco. Złapał mnie za nią i już nie puścił.
W tym samym momencie znalazłam stronę zatytułowaną:
AsKK.
Miłość.
Tym samym znalazłam także to, czego szukałam. Draco wpatrywał się w księgę marszcząc tyko brwi. Nie rozumiał ani jednego słowa, jednak tkwił przy mnie i trzymał mnie nadal za rękę, dodając mi tym nie tylko otuchy, ale podnosząc puls to granic możliwości. Ścisnęłam jego rękę i gestem wskazałam na stronę. Znaleźliśmy czego szukaliśmy. Śledziłam szybko tekst, szukając wzmianek o Obiecaniu sobie dwojga ludzi. Szło mi mozolnie, wertowałam stronę za stroną, a tekst zlewał mi się powoli w jedną masę.
Gdy natrafiłam na pierwszą wzmiankę o Obiecaniu, znów ścisnęłam jego rękę.
– Obiecywanie sobie dwojga ludzi jest jedną z najbardziej tajemniczych części Starej Magii – zaczęłam czytać, a Blaise poprawił się na łóżku, słuchając. – Może tego dokonać tylko i wyłącznie osoba, która już kiedyś tego doświadczyła, dlatego też, Obiecywanie sobie dwojga czarodziejów nie jest powszechnie znane, wręcz wydawać by się mogło, że niespotykane w tych czasach. Rytuał nie jest prosty, wymaga dużej ilości czasu i pokładu magii aż czterech dorosłych osób lub dwóch prawdziwych smoków. Obiecane sobie osoby nigdy w życiu nie zakochają się w kimś innym niż w sobie nawzajem, nawet, jeśli drugie umrze. Obiecane sobie osoby nie będą w stanie o sobie zapomnieć, gdy się spotkają i nigdy w życiu nie będą w stanie zdradzić siebie na wzajem. Obiecanie sobie to nie tylko dar, ale i wielka klątwa. Ja, Dracarius Ravatel, pierwszy z rodu, ostrzegam moich potomków przed skutkami używania tego czaru. Jakakolwiek miłość w sercach dwojga sobie Obiecanych nigdy nie zaistnieje. Nie będą w stanie kochać swoich rodziców, braci i sióstr, a nawet przyjaciół czy rzeczy materialnych. Będą uwięzieni między sobą, umarli za dnia. Nie ma życia bez miłości tak samo jak nie ma starej magii bez smoków.
Z głuchym odgłosem zamknęłam nagle księgę, odrzucając ją na drugi brzeg łóżka. Miałam mętlik w głowie, nie potrafiłam zrozumieć motywów postępowania moich rodziców. Nie mieściło mi się to w głowie.
To, co przeczytałam było... okropne. Jak kochający rodzice mogli skazać na coś takiego swoje dzieci. Jak mogli świadomie pozbyć się ich miłości do siebie, jak mogli pozwolić, by życie swojego dziecka nie było wypełnione miłością.
Patrząc wstecz dokładnie widziałam to, co uczynili. Nie było między nami miłości – nienawiść była jedynym uczuciem, jakim ich darzyłam. Nienawidziłam ich za to, że mnie zostawili, że oddali swoje życie w tak tchórzliwy sposób, że nie opiekowali się mną, że wymazali mi wspomnienia. Nie czułam tej całej miłości, nie wiedziałam, jak można było ją wyrazić. Nie wiedziałam, czym jest.
Poczułam jak Draco obejmuje mnie ramieniem i przyciska mnie sobie do torsu. Poczułam jak jego klatka piersiowa unosi się i opada prawie w tym samym rytmie. Czasem tylko przestawał na chwilę oddychać, jak gdyby nie był pewien, czy powinien oddać ten kolejny oddech. Nawet nie zorientowałam się, kiedy łzy same zaczęły spływać mi po policzkach. Było mi... źle.
Po naprawdę nieskończonej chwili, gdy moje oczy były już suche a szloch prawie bezgłośny poprawiłam się nieco w jego ramionach, co musiało go także wybudzić z pewnego rodzaju zamyślenia. Tkwiliśmy tak – ja, Blaise i Draco, w swoim świecie myśli, trawiąc to, że nigdy nie poznamy miłości. Że nigdy nikogo nie pokochamy. Że nasze dzieci nie będą kochane.
– Powinnaś iść już spać – mruknął cicho do moich włosów Draco. Kiwnęłam mu w odpowiedzi głową; nie byłam w stanie wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku, wciąż w szoku. – Odprowadzę cie.
Chciałam zaprzeczyć i powiedzieć, że teleportuję się i bez jego pomocy, jednak w ostatniej chwili stwierdziłam, że to dobry pomysł. Nie byłam w stanie używać swojej magii, a moim ciałem ciągle władały nieskończone skurcze. Czułam się okropnie, a gdy tylko Draco dźwignął się na nogi i pomógł zrobić to i mnie, prawie upadłam, w ostatniej chwili łapiąc się jego koszuli. Z lekkim uśmiechem wziął mnie na ręce i wyszedł z komnaty. Nawet on nie miał ochoty na sarkastyczne uśmieszki i typowe dla niego odzywki. Nie wiedziałam, jakim cudem udało mu się wejść po schodach prowadzących do komnat dziewcząt ale byłam w duchu zadowolona z tego faktu. Nogą otworzył drzwi prowadzące do mojej komnaty i nawet wtedy, gdy położył mnie na moim łóżku nie puścił mojej ręki. Kontakt fizyczny był tym, czego dokładnie w tamtym momencie potrzebowałam.
– Porozmawiamy jutro – powiedział delikatnie i pocałował mnie w czoło.
Zapadłam w sen prawie od razu, nie rejestrując już niczego innego poza miarowym oddechem moich przyjaciółek, które umieją kochać. Zasnęłam z myślą, że bardzo im zazdroszczę.
Obudziłam się rano, gdy Margaret krzątała się po komnacie, szukając swojej różdżki. Słyszałam jej pojękiwania i cichy śmiech Arii dochodzący z łazienki. Wszystko to wydawało mi się nieludzko wyraźne i wszystko przypominało mi miłość, której jeszcze nigdy nie czułam. Pragnęłam wiedzieć, jak to jest.
Na śniadanie zeszłam pół godziny później, które wystarczyły mi na szybki prysznic i ubranie się. Włosy miałam jeszcze lekko mokre, gdy wchodziłam do Wielkiej Sali. Młodzi czarodzieje śmiali się ze swoimi przyjaciółmi, opowiadając sobie żarty, pięknie zaczynając kolejny dzień nauki. Opadłam prawie bezwładnie na ławę przy stole Slytherinu, tak, że przechyliła się groźnie w tył. Do szklanki wlałam soku dyniowego, którego nienawidziłam od dziecka, jednak akurat w tamtej chwili pragnęłam poznać od nowa jego smak. Upiłam łyk i skrzywiłam się, gdy mdły płyn omiótł moje gardło. Chwilę potem Draco wraz z Blaisem, Crabbem i Goylem dosiedli się obok, lecz żaden nie odezwał się słowem, pochłaniając jedzenie garściami. Im, tak samo jak mi, nie było wcale do śmiechu. W końcu nie codziennie dowiadujemy się, że nie nigdy nikogo nie kochaliśmy i, że nigdy nikogo nie zdołamy pokochać. Nawet swoich dzieci.
Pierwszą lekcją była transmutacja, na którą dosłownie przyczołgałam się w ostatniej chwili. Profesor McGonnagal była nadludzko dla mnie miła, jak gdyby dokładnie wiedziała, czego dowiedziałam się poprzedniej nocy. Lekcja minęła szybko na transmutowaniu, w moim wypadku, krzesła w jakiś owoc. Magia nie szła mi tego dnia dobrze, dopiero po kilkunastu próbach udało mi się tego dokonać.
Po trzeciej lekcji miałam godzinną przerwę wraz z Draco. Znaleźliśmy siebie na korytarzu i bez słowa znaleźliśmy pustą salę lekcyjną, w której się zaszyliśmy. Usiadłam na jednej z pustych ławek i oparłam głowę o zimną ścianę. Draco zrobił to samo, tak, że stykaliśmy się ramionami,
– Nie jest dobrze – powiedziałam po trwającej chwilę wieczności.
Draco złapał mnie za rękę i ścisnął nią mocno w odpowiedzi.
– Ale to prawda – znowu podjęłam temat. – Nigdy nikogo nie kochałam. Mamy, taty czy siostry... Nigdy nie czułam do nich niczego innego niż nienawiści. Za to, że mnie zostawili, za to, że stchórzyli, za to, że zmarli czy za to, że próbowali mi coś ukraść. Nigdy ich nie kochałam... Nigdy nikogo nie kochałam.
– Lydia – Draco skrzywił się momentalnie. Wyglądał, jakby zjadł cytrynę. Brwi zbiegły się mu w jedną linię, tak, że na czole powstał mu śmieszny trójkąt. Dotąd tego nie dostrzegałam. Wydało mi się to tak zabawne, że uśmiechnęłam się krzywo. – Co my właściwie robimy? – Spytał.
– Nic niewłaściwego – odpowiedziałam mu szczerze.
– Nie mogę zajmować sobie myśli tobą – wyznał po kilku minutach, odwracając się w moją stronę. Wciąż trzymał mnie za rękę. – Jestem śmierciożercą Czarnego Pana, Lydia, mistrza oklumencji. Nie mogę ciągle o tobie myśleć, a tak jest. Mam misję do wykonania, nie mogę zawieść rodziców. My nie możemy... – Puścił moją rękę kończąc swoją wypowiedź.
– Misję? – Powtórzyłam chrapliwym głosem. – Ja także nim bym była – powiedziałam. – Jeśli to sprawi, że będziesz szczęśliwy, mogę oddać się Czarnemu Panu i tak jak ty nim być. Mogę to zrobić. Kto mi pozostał, Draco?
– Nie, Lydia – zaprotestował gwałtownie. – To, że ty nie jesteś śmierciożercą, to daje mi nadzieje, nie rozumiesz? Daje nadzieje na lepsze jutro. – Uśmiechnął się do mnie nieśmiało, znowu łapiąc moją dłoń, przez co spod rękawa szaty wysunął się mu zegarek. Spojrzał na niego i skrzywił się nieco. – Muszę coś zrobić – powiedział. – Wybacz mi Lydia, muszę cie zostawić. Jutro Hogsmade, wybierzemy się tam razem?
Kiwnęłam mu głową, gdy zostawiał mnie samą w opuszczonej klasie.
Dzień minął mi szybko i bez najmniejszego problemu dotrwałam do jego końca, gdy zmęczona i lepiąca się od potu położyłam się w łóżku z nadzieją w sercu. Musiałam przyznać, że cieszyłam się z faktu, że spotkam się jutro z Draco w Hogsmeade.
Obudziłam się w środku nocy, ponieważ coś zaburzyło ciszę ciągnącą się po zamku nocą. Ktoś delikatnie otworzył drzwi do mojej komnaty, tak, że lekko zaskrzypiały. Sprawca nie przejął się tym zbytnio i skierował swoje kroki w głąb pomieszczenia, kierując się, ku mojemu zdziwieniu, do mojego łóżka. Zastygłam w bezruchu, sztywna z napięcia, schowana za kotarami. Różdżkę mocno ściskałam pod kołdrą, gotowa rzucić paskudny czar na nieznajomego. Wyczekiwałam.
Usłyszałam odsuwające się powoli kotary i cichy szept.
– Lydia?
Rozpoznałam głos Draco; mogłabym słuchać go każdego dnia i o każdej porze. Odwróciłam się delikatnie w jego stronę – miał na sobie czarny sweter i czarne spodenki. Usiadł na łóżku i rzucił szybko Silencio.
– Co jest? – Spytałam. Choć dobrze wiedziałam, że nikt teraz nie może nas usłyszeć i tak mówiłam szeptem.
– Potrzebuję twojej pomocy – usłyszałam.
Usiadłam gwałtownie na łóżku. Miałam na sobie tylko bieliznę, więc szybko zakryłam swoje gołe ciało zieloną narzutą zdobioną w srebrne węże.
– Coś się stało?
– Dostałem szlaban od McGonnagal za włuczenie się po nocy – powiedział, jak gdyby było to normalne i wcale nie zakazane. – Nie mogę iść jutro do Hogsmade.
Wydałam z siebie cichy jęk niezadowolenia.
– Dlatego potrzebuję twojej pomocy – powiedział znowu.
Następnego dnia wstałam około dziewiątej i ubrałam na siebie czarny sweter, który Malfoy zostawił u mnie zeszłej nocy. W jasnych spodniach zeszłam na śniadanie i usiadłam tym razem z Margaret, Susan, Deanem i Stilesem. Uśmiechnęli się na mój widok i zrobili mi miejsce.
– Co tam Lydia!? – Krzyknął dość głośno Stiles, przez co kilkoro pierwszoroczniaków spojrzało się na nas z zaciekawieniem.
– W porządku. Idziecie dziś do Hogsmeade?
Całe śniadanie minęło w przyjaznej atmosferze. Wszyscy opowiadali mi o atrakcyjności wcześniej wspomnianego Hogsmeade i o tym, co powinnam tam zobaczyć. Ja jednak nie słuchałam ich dokładnie, tylko co jakiś czas przytakiwałam ich słowom. Miałam inne zadanie do wykonania.
Zaraz po tym, jak Filch sprawdził mnie setny raz czujnikiem tajności wyszłam z zamku w towarzystwie swoich przyjaciół. Szliśmy wąską ścieżką prowadzącą do miasteczka, a deszcz pomieszany ze śniegiem rozwiewał nasze włosy i mroził policzki. Mimo tego uśmiechałam się znacząco za każdym razem, gdy pomyślałam o Malfoyu i o tym, że z tak aroganckiego człowieka, jakim go poznałam, stał się naprawdę znośnym towarzyszem nocnych rozmów.
W jednym z barów, którego nazwy nawet nie zarejestrowałam, gdzie usiedliśmy w rogu pomieszczenia i zamówiliśmy kremowe piwo poszłam do toalety. Pakunek spoczywający na moim podołku, gdy usiadłam na wyczarowanym przeze mnie krześle wprawiał moje ciało w dziwne dreszcze. Ciepło rozchodziło się po moich nogach.
Miałam niecne zamiary ale i tak sprawiało mi to radość.