.

.

9/01/2015

5. Wysokie loty


Zimowe światło zachodzącego słońca leniwie wpadło do klasy profesora Snape'a, skutecznie uniemożliwiając mi rozczytanie pochyłego pisma znajdującego się na ciemnej tablicy. Odliczałam minuty do końca ostatniej w tym dniu lekcji. Profesor Snape przechadzał się między ławkami sprawdzając postępy w pracy nad wykonywaniem własnej notatki o czarnej magii i jej zastosowaniu. Głęboką ciszę panującą w klasie od czasu do czasu przerywał któryś z uczniów, szepcząc do kolegi z ławki, za co obrywał w głowę opasaną w fioletowy aksamit księgą o czarnej magii, jednym z najczęściej poruszanych tematów na tych zajęciach.


Siedziałam cicho, skrobiąc piórem o pergamin w długiej nocie o początkach czarnej magii, choć dobrze wiedziałam, że przyłapana mogę zarobić szlaban lub dwa, za nie wykonywanie poleceń nauczyciela. O odjęciu punktów domowi nie było mowy, w końcu należałam do Slytherinu, którego mianem opiekuna pysznił się Snape. Szlaban także mnie nie przerażał, bo dobrze wiedziałam, że nawet gdyby profesor zabrał mi różdżkę, miałam swoją starą magię, której nikt nie był w stanie mnie pozbawić. Dlatego uśmiechałam się drwiąco, gdy zamiast o czarnej magii zaczęłam obrażać na pergaminie profesora Snape'a, pisząc o jego wiecznie tłustych, kruczoczarnych włosach i szacie, która powiewa jak skrzydła nietoperza.

Gdy zadzwonił dzwonek obwieszczający koniec ostatniej lekcji tego dnia zaczęłam powoli pakować swoje rzeczy, gotowa przyjąć w swoje ramiona kolejną pracę domową zadaną w ciągu tego tygodnia. Profesor Snape omiótł tylko spojrzeniem niektóre twarze w jego klasie i wcale się nie uśmiechając powiedział:

– Zejdźcie mi z oczu.

Godzinę po zajęciach w pokoju wspólnym Slytherinu, długim pomieszczeniu o zielonkawej barwie światła zrobiło się dość tłoczno. Każdy pragnął zając wygodne miejsce na jednym z foteli lub przy jednym ze stolików i w spokoju zabrać się za piętrzące się stosy zwojów i prac domowych, których dotrzymanie terminów graniczyło z cudem. Opadłam bezgłośnie na swoje łóżko w dormitorium, wzdychając głośno.

– Wreszcie dom.

Susan, zajmująca łóżko po mojej lewej stronie, dotknęła mnie gołą stopą, na którą chwilę później ubrała skarpetkę. Zaśmiała się, kręcąc głową i po chwili westchnęła.

– Ty się tak nie rozkładaj, czeka nas masa pracy domowej.

– Nic mi nie mów – wyjęczałam w poduszkę.

Dziesięć minut później była już przebrana. Z książką od eliksirów w jednej, i pergaminem w drugiej ręce weszłam do pokoju wspólnego, przystając na chwilę. Omiotłam wzrokiem całe pomieszczenie, szukając dla siebie jakiegoś wolnego kąta. Panował tam taki ścisk, że zrezygnowana obróciłam się na pięcie gotowa odejść.

Zabini przyglądał mi przez dłuższą chwilę, gdy szukałam dla siebie wolnego miejsca. Wrzasnął na cały pokój wspólny moje imię i wskazał ruchem ręki wolne miejsce na kanapie, które już po chwili zajęłam, ślicznie mu dziękując.

– Kolejna lekcja latania w ten weekend? – Spytał ciemnoskóry chłopak, przypominając sobie pierwszą lekcję jaką udzielił mi wspólnie ze swoim przyjacielem niecałe dwa tygodnie temu.

Kiedy pierwszy raz wsiadłam na miotłę, czułam się dziwnie powierzając swoje życie w ręce tego nieożywionego przedmiotu. Nie ufałam swojej nowej miotle, którą zamówiłam korespondencyjnie, jednak z drugiej strony chciałam nauczyć się na niej latać. Zabini pokazywał mi jak wsiąść na miotłę, jak się jej trzymać by nie spaść i jak mniej więcej ją kierować podczas gdy Draco wisiał dwa metry nad ziemią i przyglądał się nam z rozbawieniem.

– Jesteście pewni, że to dobry pomysł? – Spytałam wtedy, próbując ułożyć się wygodnie.

– Znakomity – uciął Malfoy, podrywając się z miotłą jeszcze wyżej. – Tak jak mówił Zabini, odepchnij się mocno od ziemi!

Obaj już dawno byli w powietrzu, gdy zbierałam w sobie siły, by oderwać nogi od podłoża. Latanie napawało mnie strachem, choć dobrze wiedziałam, że kiedyś to i tak nastąpi, ale wtedy będę nieustraszonym, kilkunastometrowym smokiem i nic nie będzie zaprzątało mi głowy.

Oczywiście nie powiedziałam Malfoy'owi, że wiem, a raczej pamiętam o naszych przyjaźniących się kiedyś rodzinach i o tym, że byliśmy kiedyś blisko. Elementy układanki same wchodziły na swoje miejsce w taki sposób, że nie musiałam się o to martwić; powoli przypominałam sobie długie rozmowy z Narcyzą Malfoy czy zabawy z Draco, choć nie mogłam uwierzyć, że sama z siebie o nich zapomniałam i wolałam myśleć, że to ktoś pozbawił mnie tych wspomnień.

Gdy wreszcie zebrałam swoje siły, by odepchnąć się od ziemi, zrobiłam to z niesamowitą gracją, płynnie, w jednostajnym tępie unosząc się na wysokość pętli bramkowych boiska do quidditcha. Blaise i Draco już tam na mnie czekali, z chytrymi uśmieszkami wymalowanymi na twarzach. Powoli oswajałam się z miotłą, próbując nią skręcać i zawracać. Za którymś razem z kolei nie udało mi się to tak, jak zaplanowałam i ześlizgnęłam się z miotły, trzymając się na niej tylko rękoma.

– Uważaj! – Ryknął Draco i zaraz potem był już przy mnie, gotowy mnie uratować. Usiadłam okrakiem tuż za Malfoyem trzymając w ręce swoją miotłę, która przestała się unosić. – Trzymaj się mocno – polecił Draco. Oplotłam wolną ręką brzuch chłopaka, przyciskając policzek do ciemnego materiału kurtki. Czułam pod ręką stalowe mięśnie Malfoya i dziękowałam Merlinowi, że chłopak nie widzi mojej twarzy, teraz, jak nigdy, oblanej rumieńcem. Gdy upuściłam miotłę na ziemię z wysokości niecałych dwóch metrów, Draco szybko poderwał się w górę, aż zaparło mi dech w piersiach. – Teraz się trzymaj! Zrobimy mały wyścig. PIĘĆ GALEONÓW, ŻE PIERWSZY OKRĄŻĘ ZAMEK NAWET Z RAVATEL NA MIOTLE.

Nie czekając na reakcję przyjaciela, Malfoy skulił się, przyciskając brzuch do miotły i wystartował w szaleńczym wyścigu o pieniądze, ze mną przyciskającą kurczowo głowę do jego umięśnionych pleców. Wiatr świszczał nam w uszach, a ostanie promienie jesieni ogrzewały nasze zmarznięte sylwetki. Kończyła się jesień, a z nią także ładna pogoda, więc to była ostatnia szansa by polatać rekreacyjnie. Oblatywaliśmy właśnie wierzę Gryfindoru, gdy Zabini wyprzedził nas z głośnym wrzaskiem WOHOO. Malfoy jeszcze bardziej naprężył się na miotle i przyspieszył tym samym, tak, że jego przydługie, blond włosy rozwiewane były na wietrze. Przyciskałam się kurczowo do Malfoya w obawie przed upadkiem i rychłą śmiercią.

Tuż przed samą metą chłopcy zrównali się ze sobą, rzucając w swoje strony głośne obelgi, by po chwili znowu przyspieszyć. Wyprzedzali się co chwilę, wrzeszcząc, ale to Malfoy ze mną przyciśniętą do swoich barków, pierwszy dotarł na metę, którą wyznaczały bardziej odległe bramki. Obleciał je trzykrotnie i z gracją wylądował. Byłam w takim szoku, że przeżyłam ten zapierający dech w piersiach wyścig, że nawet nie zauważyłam, jak wylądowaliśmy.

– Lydia, wiem, że jestem apetyczny, ale gdybyś nie zauważyła, jesteśmy już na ziemi.

– Huh? Apetyczny! – Powtórzyłam.

Po chwili odkleiłam się od niego i znowu zarumieniłam. Dziwiłam się sama sobie, że tak reagowałam na jego dotyk, jednak po chwili przypomniałam sobie, że już kiedyś się dotykaliśmy i zwykle to ten dotyk był katalizatorem powracania mojej pamięci. I chyba właśnie dlatego pragnęłam go tak bardzo, jak teraz, choć jeszcze przed chwilą trzymałam ręce na jego torsie.

– Halo, ziemia do Lydii! Śpisz czy co?

Gdy otrząsnęłam się z tego wspomnienia znowu złapałam się na tym, że się rumienię. Nie zdążyłam niestety opanować się na czas, a Zabini wykorzystał to, chytrze się uśmiechając.

– Rumienisz się – powiedział.

Wyciągnął rękę w moją stronę i opuszkiem palca nabożnie dotknął mojego rozpalonego policzka. Nie wiedziałam co mam dokładnie z tym zrobić, świeżo wyrwana ze wspomnienia. Kątem oka zauważyłam Malfoya stojącego w drzwiach korytarza prowadzącego do dormitoriów i przeraziłam się faktem, że mógł wyciągnąć z tego dotyku pochopne wnioski. Spojrzałam na Zabiniego w tej samej chwili, gdy ten cofnął swoją rękę i powoli podążył za moim wzrokiem. Nie zobaczył nic godnego uwagi, więc znowu spojrzał na mnie, a zaraz potem na swoje paznokcie, sprawdzając ich stan. Malfoy pojawił się u jego boku całkiem niespodziewanie.

– Diable, musimy pogadać – warknął.

– Jestem zajęty...

– Natychmiast!

Blaise przeprosił mnie grzecznie i odszedł z Malfoy'em, jednak ja znowu odpłynęłam w krainę wspomnień, nie zauważając tego, co dzieje się na około.

Tydzień temu odbyła się pierwsza teoretyczna lekcja starej magii Harry'ego. Spotkaliśmy się w starej, nieużywanej klasie, którą podsunął mi Dumbledore. Wyczarowałam dwa krzesła i usiadłam na jednym z nich, gestem ręki zapraszając na drugie Pottera.

– Starą magię trzeba w sobie mieć. Kilka lat temu dyrektor przedstawił mi twój rodowód, dlatego jestem pewna, że nauka tej dziedziny magii jest możliwa,

Harry kiwnął głową, choć tak naprawdę nic z tego nie rozumiał.

– Po pierwsze: starą magię trzeba uwolnić. Nie używamy do niej różdżek, starcza nam wiara w to, że ona istnieje. Magię tą trzeba w sobie aktywować poprzez wypowiedzenie słów otwarcia, dla każdego brzmiących inaczej. Moje, dla przykładu, brzmią: Wo lost fron wah ney dov, ahrk fin reyliik do jul voth aan suleyk wah ronit faal krein. Czyli w wolnym tłumaczeniu: Wywodzę się zarówno ze smoczego gatunku jak i ras ludzkich, z siłą niczym potęga słońca.

– Stara magia ma swój język?

– Tak, posiada swój własny język smoków. Starą magią posługiwały się głównie smoki, aż do drugiego wieku naszej ery, kiedy to pewna rodzina pomogła ukryć się smokom podczas łowów plemion niemagicznych. Smoki w podzięce za uratowanie swojego gatunku przekazały tej rodzinie władzę nad ich potomkami oraz ich magią. Nie musisz się martwić, Harry, ten język będzie dla ciebie zrozumiały z czasem, od momentu w którym uwierzysz w to, że go umiesz.

– No dobrze. Więc jak odnaleźć tę magię w sobie?

– Stara magia ujawnia się w ciele każdego czarodzieja do niej zdolnego w wieku czterech lat. Jednak, gdy ten czarodziej nie mieszka pośród swoich, magia ta zostaje zablokowana, aż do pierwszej styczności czarodzieja z kimś, kto potrafi nią władać. My właśnie tkwimy w takiej oto sytuacji, więc znany nam jest prosty sposób, jak ją obudzić.

– Hm?

– Zaatakujesz mnie, a ja odpowiem starą magią.

– Nie będę cię atakować! – Zaparł się.

– Harry. Nie w taki sposób... Wedrzyj mi się do umysłu, okej?

Po chwili wahania Harry wyjął różdżkę i skierował ją we mnie. Nie wypowiedział formułki zaklęcia na głos, co trochę mnie zaskoczyło. Byłam gotowa tylko i wyłącznie dlatego, że swoje słowa otwarcia wypowiedziałam kilka minut wcześniej.

Odepchnęłam go z łatwością.

– Wypowiedz pierwsze słowa, jakie przychodzą ci do głowy, Harry. Natychmiast.

Vey zeim hokoron, in do kein, naal ok zin los vahriin, wah dein vokul mahfaeraak ahst vaal.

– Brawo! – Klasnęłam w dłonie, poprawiając się na krześle. – Rozumiesz, co one oznaczają? Mają bardzo ciekawe tłumaczenie...

Harry pokręcił przecząco głową.

– Przedzieram się przez wrogów, mistrz sztuki wojennej. Własny honor nakazuje mi przeciwstawić się złu.

– Czyli teraz mogę używać starej magii?

Westchnęłam, kręcąc głową.

– Możesz teraz jedynie tworzyć potężne zaklęcia, np to, które powstrzymało klątwę w ręce Dumbledore'a.

– Klątwę?

– Jeszcze ci nie powiedział, co? Stary Dumbledore, zawsze ma czas na wszystko. Odkryłeś dopiero w sobie język smoków, ale go nie opanowałeś. Na tym etapie potrzeba jeszcze wiele lekcji, żebyś zrozumiał o co dokładnie chodzi w tej magii... Musisz wiedzieć, że...

Z odrętwienia spowodowanego bezruchem wyrwał mnie Zabini, który opadł prawie bezgłośnie na kanapę, tym razem trochę dalej niż poprzednio. Jakoś wielce się tym nie przejmowałam. Zaczęłam zauważać wiele szczegółów rzeczy dziejących się w pokoju wspólnym. Kilkoro pierwszaków rzucało włochatym frisbee nad głowami uczących się przy stolikach kolegów. Dwóch chłopaków z mojego roku grało w szachy czarodziei a okropnie wysoka dziewczyna z czerwonymi włosami czytała naprawę grubą księgę najpewniej wyporzyczoną z biblioteki, w której nigdy nie byłam.

– Idę odbębnić Slughorna...

Zabini zarobił szlaban za wrzucenie do kociołka Stilesa, kumpla Susan i Deana Torresa, jakiegoś nieprzepisowego składnika, który sprawił, że po wypiciu wywaru na twarzy rosły włosy. Stiles podpadł Zabiniemu w poprzedni czwartek wylewając na jego pergamin z pracą domową Niewieczny Atrament produkcji Weasleyów. Praca domowa nadawała się do kosza, dlatego Zabini był wściekły. A Slughorn przyłapał go na gorącym uczynku. Gdy poszedł siedziałam chwilę przy kominku i słuchałam rozmowy dwóch dziewczyn z trzeciego roku.

– Nie wiem czy to dobry pomysł...

– Przestań, Mia. Jest przystojny i robi najlepsze imprezy w zamku, ale wpuszcza tylko od czwartego roku wzwyż. Dlatego trzeba się mu jakoś przymilić...

– Malfoy to dupek, Ila. Trzyma przy sobie tylko te osoby, które mu się przydają. Taka Parkinson uważa go za króla świata i to mu się podoba. Crabbe i Goyle łażą za nim i chronią mu dupę a Zabini wszystko robi za niego. A ta nowa, Lydia? Dobrze wiesz, jakie chodzą o niej plotki.

– I chyba są prawdą. Tata opowiadał mi kiedyś o Ravatelach ale niezbyt dobrze pamiętam. Jutro wyślę do niego sowę.

Wstałam i nonszalancko oparłam się biodrem o krawędź fotela jednej z dziewczyn. Na mój widok obydwie poderwały się z miejsca, piszcząc przerażone. Książka jednej z dziewczyn spadła jej z kolan i uderzyła drugą w stopę.

– Sowy często znikają – stwierdziłam i odeszłam. Zatrzymałam się w pustym korytarzu prowadzącym do dormitorium dziewczyn.

Zirytowana do granic możliwości przeniosłam się do dormitorium Malfoya. Mogłam mieć pewność, że był sam, bo Zabini odbębniał szlaban. Tego było już za wiele.

Mimo tego, że spędzałam z nim naprawdę fajnie czas nie mogłam zapomnieć o fakcie, że zataił przede mną prawdę. Nie mogłam. A to było dla mnie ważne, cholernie ważne. Jeśli teraz mi nie powie, to chociaż pomoże mi odzyskać pamięć poprzez starą magię.

– Ki diabeł! – Krzyknął Malfoy gdy postawiłam pierwszy krok w jego komnacie.

Draco siedział na łóżku w samym ręczniku. Wyglądał przy tym całkiem nieźle, z mokrymi włosami opadającymi na czoło i wyrzeźbioną klatką piersiową, której pozazdrościć mógł mu Apollo, jeden z Greckich Bogów. W ręku trzymał ramkę ze zdjęciem, opuszkami palców jeżdżąc po szkle. Gdy mnie zobaczył, ramkę rzucił szybko na brzeg łóżka. Zsunęła się z niego z brzdękiem charakterystycznym dla tłuczonego szkła.

– Lydia!? Co ty tu robisz? – Spytał, podrywając się z łóżka. Zaczął bardzo szybko zbierać szkło z podłogi, ramkę ukradkiem wsuwając pod łóżko. Podniósł głowę i spojrzał na mnie. – Coś się stało? – Wyglądał na zdenerwowanego.

– Nie musisz jej chować – powiedziałam, klękając naprzeciw niego. – Wiem, co na niej jest.

– Jak to wiesz? – Brwi zbiegły mu się w jedną linię. – To nie możliwe... Zablokowali ci pamięć!

– Opowiesz mi wszystko? – Spytałam, wstając. – Proszę...

– Lydia... To. Nie. Twój. Interes.

– Jak to nie mój!? To moja pamięć, moje życie!

– Wyjdź, Lydia...

– Draco proszę cię... Modyfikowano mi pamięć, to wszystko jest takie przerażające! Jeżeli się kiedyś przyjaźniliśmy, chciałabym o tym pamiętać. Tak bardzo bym chciała.

– To nie jest dobry pomysł – powiedział, kręcąc głową. – Fatalny. Okropny.

Usiedliśmy na jego łóżku, naprzeciwko siebie. Okna zasłonięte były przez zielne zasłony, przez co nie wpuszczały do środka ani jednego promienia księżyca. W półmroku, jaki panował w jego komnacie doskonale widziałam rysy jego zmartwionej twarzy.

– Od dziecka mieszkaliśmy obok siebie – zaczął, ściskając mocno pięści.

– Nasi ojcowie byli śmierciożercami – powiedziałam i mimowolnie zerknęłam na lewe ramię Malfoya, na którym, ku mojemu zdziwieniu, wypalony był Mroczny Znak. – Tak jak i ty – szepnęłam.

– Ty także... byś nim była – wycisnął przez zęby, chowając swoją rękę za siebie – gdyby nie... Huh, wszystko od początku. Zarówno twój ojciec jak i mój byli śmierciożercami Czarnego Pana, zanim ten zniknął gdy mieliśmy po roku. Dobrze wiesz, że twój ojciec miał pewne... zdolności.

– Był władcą smoków – potwierdziłam. 

– Tak. Ja i ty... My przyjaźniliśmy się prawie do urodzenia. Razem obchodziliśmy urodziny i bardzo często nocowaliśmy u siebie. Matka opowiadała, że byliśmy nierozłączni. Twój ojciec podejrzewał, że Czarny Pan... Powróci i wczepi się w jakiegoś człowieka. Przeczuwał, że to będzie właśnie on. A to miałoby katastroficzne skutki, Czarny Pan posiadający starą magię.. Tak więc twoi rodzice postanowili pomajstrować przy twojej pamięci, żebyś nas nie pamiętała. Gdy to zrobili, chcieli także zrobić to mnie, jednak moja matka zaprotestowała. Powiedziała wtedy, że Czarny Pan, mistrz oklumencji, zobaczy te luki i zrozumie, co zrobiliśmy. Heroiczny czyn twoich rodziców kupił tobie i twojej siostrze wolność, o której marzy każdy śmierciożerca. Oddanie się z własnej woli na śmierć – pokręcił głową. – I zniknęłaś z mojego życia w swoje dziesiąte urodziny. Koniec historii.

– Moi rodzice sami oddali się Smithom? – Spytałam, niedowierzając.

Całe moje życie okazało się jednym wielkim kłamstwem podsyconym umiejętnościami magicznymi mojego ojca, ostatniego z męskiej linii rodu Ravatel. Nie mogłam uwierzyć, że moja idealna rodzina opuściła mnie i moją siostrę z własnej, nieprzymuszonej woli.

– Nie wiedziałaś?

Pokręciłam głową, próbując się skupić, zebrać wszystkie myśli i wszystko przeanalizować w spokoju. Móc się wypłakać i poużalać nad sobą.

– Malfoy, rozpraszasz mnie – powiedziałam po chwili, zerkając na niego. Taki zmartwiony wyglądał kusząco, przez co dziękowałam Merlinowi za to, że nie widywałam to takiego bardzo często.

– Podoba ci się to, co widzisz?

Wstałam i podeszłam do drzwi, opierając się o nie. Dostałam od Draco krótką historyjkę o naszej przyjaźni i mojej rodzinie i chyba na więcej nie mogłam w tamtym momencie liczyć.

– Powiedz jeszcze jedno słowo a z przyjemnego widoku zmieni się to w terror. Jak wolisz. Do jutra.

Ostatni raz omiotłam spojrzeniem dormitorium Dracona, które w swoim srebrze i zieleni wyglądało bardzo męsko i surowo. Nic nie łamało tego wystroju, przez co miało się wrażenie, że czegoś w nim brakuje. Widać było, że Draco bije się z myślami, jednak postanowiłam, że zostawię go w tym stanie, nie chcąc mu się narażać.

– Czekaj! Możesz mi w czymś pomóc? – Usłyszałam jego głos chwilę przed tym, jak miałam zamiar się teleportować.

– O co mnie prosisz? – Spytałam.

– Mimo tego, że matka zakazała modyfikować mi pamięć, pozbawiła mnie sama jednego wspomnienia, które, jak sądzę, dotyczy także i ciebie. 

Znowu usiadłam naprzeciw niego, nogi zarzucając na łóżko. Uśmiechnęłam się do niego i pokiwałam głową w geście zgody. Malfoy wyjął różdżkę z szuflady zdobionej komody i skierował ją we mnie.

Legilimens.

Wspomnienia i obrazy przewijały się przez moją głowę jak zaczarowane. Widziałam mnie i Catherine w Niemczech, pierwsze spotkanie z Draco, mojego ojca i matkę, rodziców Malfoya. Jednak jedno ze wspomnień było aż nad wyraz wyraźnie.

Dwójka małych osób skrada się przez długi, ciemny korytarz. Chłopiec i dziewczynka, o takich samym, platynowych włosach stawiają ostrożnie krok za krokiem, próbując podkraść się do drzwi znajdujących się na końcu korytarza. Gdy do nich docierają, przykładają głowy do grubo ciosanych desek i nasłuchują. Dziewczynka macha ręką a drzwi robią się przeźroczyste.

W wielkim, szarym salonie o zielonych, długich zasłonach znajdują się cztery osoby. Dwie kobiety siedzą na krzesłach naprzeciw siebie. Jedna ma długie, platynowe włosy a druga krótkie, w kolorze jasnego brązu. Mężczyźni stoją przy wielkim oknie, wpatrując się w horyzont.

– ... dlatego uważam że nie jest to dobry pomysł! – Słychać głos drugiej kobiety.

– Laura, jeśli my tego nie zaplanujemy, zrobi to za nas Czarny Pan! Chodzi o nasze dziecko!

– Nie podoba mi się ten pomysł – mówi kobieta, wyraźnie zrezygnowana. – Cyziu, powiedz coś!

– Laura ma rację, Tom. To tylko dzieci. Jeśli teraz ich sobie obiecamy, zniszczymy im życie. Nie byli jeszcze w szkole, nie poznali innych rówieśników. Teraz nie widzą poza sobą świata, ale to się zmieni, gdy tylko pójdą do Hogwartu. Pokłócą się lub rozdzielą i nigdy się nie zakochają! Będą tacy, od jakich postaw chcemy ich uchronić...

– Czyli chcesz, Narcyzo, żeby Draco pojął za żonę córkę Carrowów? Albo Lydia wyszła za Notta Juniora? To niedorzeczne, a tak się stanie, gdy tylko Czarny Pan powróci! Musimy mieć się na baczności. Wszyscy.

– Nie rozumiesz powagi sytuacji, Lucjuszu. Jeśli ich sobie obiecamy, nigdy nie będą mogli zakochać się w nikim innym niż tylko w sobie nawzajem. Nie będą zdolni do miłości.

– Dlatego się w sobie zakochają – warczy Malfoy Senior.

– Tom, mówiłeś, że stara magia to nie zabawka... – podejmuje znowu Laura.

– Bo nią nie jest, ale my musimy zadbać o przyszłość naszych dzieci. Postanowione, kochanie. 

– Lydia i Draco będą sobie obiecani.

Wspomnienie rozmyło się tak szybko, jak przyszło. Opadłam na łóżko Malfoya w poszukiwaniu oddechu. Wstaliśmy w tej samej chwili, wpatrując się w siebie podejrzliwie. 

– To za wiele – szepnęłam i skierowałam się do drzwi.

– Ktoś cie zobaczy – powiedział, sztywno stojąc obok łóżka.

– I co z tego, skoro i tak jesteśmy na siebie skazani?