.

.

8/25/2015

4. Catherine Ravatel

Edit: Następny rozdział ukarze się w piątek, czwartego września. Starałam się trzymać odstępów od ośmiu do dziesięciuj dni, jednak to wydaje się niemożliwe w przyszłolści. Kolejne, niestety lub stety, będą publikowane co dwa/trzy tygodnie z racji powrotu do tej przeklętej mugolskiej szkoły. Wciąż czekam na list z Hogwartu.

Pięćdziesiąt tysięcy godzin. A może minuta? Nie wiedziałam, ile leżałam bez ruchu, ale musiał to być dość długi okres czasu, zważając, że wszystkie mięśnie mi ścierpły. Leżałam sztywna na łóżku, podejrzewam, że szpitalnym i nie miałam siły nawet otworzyć oczu, tak byłam zmęczona.
Przeliczyłam swoje siły, to dokładnie się stało. Bardzo dawno nie wzywałam swojej starej magii, a gdy już to zrobilam, zapomniałam o jej najważniejszych zasadach. Użyłam jej za dużo, tego byłam całkowicie pewna. Musiałam źle dobrać słowa zaklęcia, użyć ich w złym kontekście. Było to tak nierozważnym krokiem, że prawie słyszałam przesączony złością głos ojca. Krzyczał coś o rozwadze i nie przecenaniu swoich możliwości. Szybko odwiałam od siebie te wspomnienie, powoli otwierając oczy. Rany. To było naprawdę trudne.
Było całkiem ciemno. W odruchu obronnym miałam ochotę obrócić się wokół własnej osi i zniknąć, jednak ból był dominujący. Czułam, jak tłumił moją magię. A przecież wyczerpałam jej już tak dużo...
Nagły ruch z lewej strony mojej głowy zwrócił na siebie moją uwagę. Widziałam zarys kobiety, w bluzie z kapturem, siedzącej pod światło księżyca. Jej twarz była dla mnie zagadką, skutecznie ukryta w cieniu.
– Biedna Lydia...
Jeśli coś mogło przykuć mnie jeszcze bardziej do szpitalnego łóżka, to tylko ten głos, pełen żądzy zemsty, zimny i pewny siebie zarazem.
– Catherine – przywitałam się z młodszą siostrą.
Cat miała dopiero czternaście lat. Trzy lata temu uciekła odemnie po nieudanej próbie przejęcia mojej różdżki. Choć miała wtedy dopiero jedenaście lat, nie była typową dziewczyną w jej wieku. Śmierć rodziców, która odbyła się na naszych oczach, pomogła nam szybko dorosnąć. Gdyby ktokolwiek przebywał z nią dłużej niż przysłowiowe pięć minut wiedziałby, że ma do czynienia z dorosłą osobą w ciele dziecka. Ona taka właśnie była. Ja także.
Byłyśmy zmuszone do życia na własną rękę bardzo szybko. Ja miałam dziesięć lat, a Cat osiem. Rodzice zginęli a my nie miałyśmy żadnej rodziny, nie znałyśmy żadnych przyjaciół naszych rodziców. Nie miałyśmy dokąd iść. Ku mojemu zdziwieniu Cat nie płakała, tak jak ja. Obawiałam się wtedy, że będę miała z nią kłopoty, jednak ona pozytywnie mnie zaskoczyła. Obydwie szybko dorosłyśmy. Byłyśmy jeszcze dziećmi, ale jednak... Byłyśmy dorosłe.
Rozglądnęłam się szybko w poszukiwaniu mojej różdżki, co wywołało u mnie tępy ból głowy.
– Nie przejmuj się – powiedziała Catherine. – Nie pozwala mi się dotknąć... To dziwne. Myślałam, że już nigdy nic mnie nie oparzy.
Wpatrywała się w opuszki swojej prawej ręki, której łokieć trzymała na brzegu szafki nocnej. Tuż obok, w wazonie, znajdował się bukiet kwiatów, a zaraz obok niego moja różdżka, pięknie mieniąca się w świetle księżyca.
– Catherine, po co tutaj przyszłaś – powiedziałam, zrezygnowana. Miałam pewność, że nie może mnie skrzywdzić, więc stałam się bardziej odważniejsza. Otępienie nie opuszczało mojego ciała, a każdy ruch sprawiał mi potworny ból. – Naprawdę nie mam ci nic do powiedzenia.
– A ja mam – rzekła, tracąc cierpliwość. Wstała powoli, krzyżując ręce. Wiedziałam, że się irytuje, nawet bez spoglądania w jej oczy. – Przyszłam ci powiedzieć, że kontaktowali się ze mną z ministerstwa.
– Ministerstwa? A co oni od ciebie chcieli?
– To chyba jasne – prychnęła. – Rejestracji! Od kiedy dowiedzieli się, że będziesz chodzić do tej szkoły bardziej zaczęli się nami interesować, Lyd. Dumbledore chyba zakazał im kontaktów z tobą i uwzięli się na mnie.
– Przecież wtedy... – Szepnęłam, ledwo mogąc utrzymać głowę skierowaną w jej stronę
– Tak, wtedy będziemy musiały powiedzieć wszystko o naszej rodzinie. Cholera, Lydia, będziemy musiały im wszystko pokazać.
– Będziemy eksperymentami!
Kiwnęła głową, siadając na skraju łóżka.
– Nie myśl sobie, że zawiesiłam broń. Po prostu się boję. Nadal chcę tę różdżkę i ją zdobędę, to kwestia czasu. Ale nie wiem co zrobić z ministerstwem.
– Uciekaj. Ukrywaj się. – Powiedziałam i mimo wszystko nikły uśmiech wpełz mi na twarz. 
– A co niby robię całe moje życie? – Warknęła zirytowana i spojrzała w drzwi, wpatrując się w nie podejrzliwie. – Nie mamy dużo czasu. Nie wiem czy słyszysz, raczej nie, widzę, że straciłaś dużo magii. Zaraz tu przyjdą. Powiem ci tak: będę trzymać ministerstwo jak najdalej tylko dam radę, najdłużej, jak to tylko możliwe. Trzymaj się zdrowo, siostrzyczko. Może twój aktualny stan da ci do myślenia. Trzymaj swoje moce w tajemnicy, nie pokazuj ich nikomu. Uśpij swoją magię zanim przejmie nad tobą kontrolę. Smithowie to katalizator, a nie chcemy, żebyś za szybko zmieniła się w smoka, prawda?
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, Catherine obróciła się wokół własnej osi. Oplotły ją brzydkie, sprawiające wrażenie brudnych, brązowe płomienie i zniknęła.
Gdy byłyśmy małe i uczyłyśmy się razem tej specjalnej formy teleportacji, ogień Catherine był piękny i złoty. Gdy odwróciła się odemnie, próbując ukraść mi różdżkę, zmienił się w brązowy, który symbolizował zdradę względem rodu i krwi.
Tak jak powiedziała moja siostra, do sali wszedł profesor Dumbledore we własnej osobie. Miał na sobie szmaragdową szatę podróżną i uśmiechał się do mnie miło znad swoich okularów-połówek.
– Źle zrobiła, że tu przyszła – powiedział, siadając na skraju łóżka, tam, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała moja siostra.
– Nie rozumiem o co panu chodzi – powiedziałam. Dopiero teraz poczułam jak bardzo ochrypnięty mam głos. Wibrował złowieszczo, przywodząc na myśl niestrojoną harfę.
– Nic w tym zamku nie uchodzi mojej uwadze, a tym bardziej fakt, że ktoś potrafi pojawiać się w nim i znikać na zawołanie.
– Tak... Ja... Ile tu leżę, profesorze Dumbledore?
– Pięć dni – powiedział spokojnie. – Twoi przyjaciele ciągle do ciebie przychodzą. Twoja siostra także pojawiała się tutaj co wieczór.
– Tak, ona... To zbyt skomplikowane. Zna pan historię, ale nie całą.
Dumbledore przytaknął, skoncentrowany na mojej różdżce. Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że musiałam jakoś zareagować. Bałam się, że może mi ją zabrać.
– Profesorze Dumbledore? Mógłby mi pan podać szklankę wody?
Starzec wstał i ze stolika podniósł dzbanek. Wlał wodę do szklanki i ostrożnie mi ją podał. Całą siłę jaką posiadałam w tamtej chwili skupiłam na podniesieniu się do pionu.
– Nie potrzebuje pomocy – powiedziałam, gdy dyrektor chciał podać mi rękę.
Dumbledore uśmiechnął się delikatnie i stanął w nogach łóżka, dając mi trochę przestrzeni.
– Jestem ci winien przeprosiny, Lydio.
– Nie musi pan mnie przepraszać – powiedziałam i upiłam łyk wody. – Sama jestem sobie winna, nie powinnam w ogóle używać tej magii. Ale cieszę się, że panu pomogłam. Nie ma także za co dziękować.
– Cóż, pozostaje mi tylko...
– Ale może mi pan pomóc, w geście podziękowania.
Dumbledore przejechał dłonią po brodzie.
– Zmieniam się w słuch.
– Czy mógłby tu pan wyczarować ognisko? Lub coś, co się pali? Ogień złagodzi mój ból, pomoże mi się wyleczyć. Do rana powinnam być zdrowa... Widok ognia to lekarstwo dla...
Przerwałam, bojąc się, że powiedziałam za dużo. Uśmiechnęłam się do dyrektora i delikatnie opadłam na poduszki. Dumbledore zrobił to, o co prosiłam. Wyczarował płomień ognia, który unosił się nad moim łóżkiem. Prawie od razu poczułam jak otępienie ustępuje, a krążenie w kończynach się poprawia.
***
Obudziłam się rano gdy tylko słońce zaświeciło mi na twarz. Skrzywiłam się na to odczucie i przesłoniłam oczy ręką, jęcząc.
– Nareszcie! – Usłyszałam obok siebie głos Harry'ego Pottera. Wzdrygnęłam się mimowolnie, było bardzo wcześnie, uczniowie powinni jeszcze spać.
– Nie powinno cię tu być – powiedziałam, siadając.
– Dumbledore przesłał mi w nocy notatkę, że już się obudziłaś. Ale się martwiłem! Wszyscy o tobie rozmawiają!
Potrząsnęłam głową chcąc oddalić od siebie wszystkie myśli. Było zbyt wcześnie na takie poważne rozmowy. Na dodatek nie chciałam, żeby ktoś zobaczył go przy moim łóżku.
– Harry, co ty tutaj robisz? – Spytałam, zrezygnowana.
– Jest niedziela – powiedział. – Przychodzę tutaj codziennie, Dumbledore opowiedział mi, co naprawdę się stało. Chciałem tylko się dowiedzieć, czy nadal chcesz mnie uczyć. Później mogą przyjść do ciebie inni, więc nie będzie czasu by o tym porozmawiać.
– Harry... – Przerwałam mu, kręcąc głową. – Za dużo na tak wczesną porę. Narazie mogę ci tylko powiedzieć, że zobaczę. Idź już, proszę, Harry. Nie powinno cię tu być.
***
Ze skrzydła szpitalnego wyszłam przed obiadem, tak, że miałam dość czasu, by się do niego przygotować. Susan, Margaret i Aria były akurat w dormitorium.
– Lydia! – Krzyknęła Susan. – Wszystko w porządku?
– Mhm – mruknęłam, rzucając worek marynarski z ciuchami na łóżko.
– I co ci było? – Ciągnęła. – Po szkole chodzą różne plotki: że zemdlałaś, że ktoś cię otruł, że cię zaatakowano! Wynieśli cię z gabinetu Dumbledore'a!
– Po prostu zemdlałam – poddałam się w końcu, zdejmując buty. – Rozmawiałam z profesorem Dumbledorem na temat lekcji i nagle upadłam.
Przez chwilę na buziach dziewczyn widziałam cień niezadowolenia, jednak szybko zmienił się on w fałszywe uczucie ulgi. Chciałam zachichotać, jednak w ostatnim momencie się powstrzymałam.
Przebrałam się w świeżą bluzeczkę i stare jeansy, które kiedyś ukradłam od jakiegoś mugola. Włosy zaplotłam w prosty warkocz.
– Idę ma obiad – powiedziałam.
Nie zatrzymałam się w przejściu, by spytać się, czy idą ze mną, przez co przez całą drogę miałam nietęgie myśli. Towarzyszyły mi szepty, pochodzące nie tylko od uczniów, ale także z portretów i od duchów. Krzywiłam się za każdym razem, gdy tylko coś usłyszałam, jednak nie dawałam ponieść się emocjom. Nie mogłam ryzykować, gdy moja magia była jeszcze niestabilna.
Gdy szlam w stronę stołu Slytherinu, w Wielkiej Sali zrobiło się ciszej, niż było, gdy do niej wchodziłam. Próbowałam to ignorować, choć szło mi opornie.
Zabini wstał i objął mnie ramieniem, prowadząc do wolnego miejsca. Byłam mu za to wdzięczna, bo najwidoczniej stanowił coś w rodzaju tarczy. Wszyscy w sali powrócili do jedzenia.
– Jest i nasza śpiąca królewna! – Powiedział, gdy usiadłam wygodnie na długiej ławie.
– Daruj sobie.
– Wszystko wporządku?
– Merlinie. Jeszcze jedna osoba się mnie o to spyta a nie podaruję...
– Dobra, spokojnie! – Podniósł ręce w geście obrony.
– Tak, wszystko dobrze, dziękuję. Coś ciekawego mnie ominęło?
– Jakaś dziewczyna z naszego roku straciła przytomność w gabinecie Dumbledore'a, no i ominęłaś spotkanie ślimaka – Zabini wzruszył ramionami, wracając do swojej wyniosłej pozy.
Jęknęłam napotkawszy zaciekawione spojrzenie Malfoya. Był bardzo cichy jak na niego.
– I tak się nie dowiecie, co się stało – uśmiechnęłam się do nich, po kolei sprawdzając ich reakcje.
– Błagam – powiedziała Pansy. – Zemdlała, a wy robicie z tego halo...
– Huh? Czyżbyś była zazdrosna? – Draco odezwał się po raz pierwszy, skutecznie uciszając dziewczynę.
Do końca obiadu Pansy Parkinson była cicho, prosząc jedynie czasem o podanie jej soku. Draco z Zabinim rozmawiali o quidditchu, a Crabbe i Goyle jak zwykle się nie odzywali. W zasadzie to zdałam sobie sprawę, że nigdy nie słyszałam ich głosów, tylko głośny rechot.
Dzięki temu, że nikt więcej nie wypytywał się mnie o mój stan zdrowia i to, co naprawdę się zdarzyło, mogłam w spokoju przysłuchiwać się rozmowie chłopaków, którzy z pasją opowiadali sobie o różnych meczach, na których byli.
– Wiecie, że jeszcze nigdy nie latałam na miotle? – Odezwałam się pod koniec obiadu, gdy ich rozmowa ucichła.
– Serio? – Nakręcił się Blaise. – A może ty jesteś szlamą, co?
Malfoy prychnął. Chyba też miał ochotę zakwestionować moje pochodzenie.
– Ona ma czystrzą krew od ciebie, Zabini.
Przewróciłam oczami naprawdę żałując, że podjęłam temat mioteł. Zobaczyłam jakiś błysk w oku Malfoy'a a zaraz potem porozumienie między nim i Zabinim, przez co przełknęłam głośno ślinę.
– Kup sobie miotłę i możemy zacząć cię uczyć, co nie, Draco?
– W rzeczy samej, Blaise.
***
Wolny czas po południu postanowiłam spędzić na odrabianiu pracy domowej. Choć dobrze wiedziałam, że nie muszę tego robić, musiałam zająć czymś myśli, bo uciekały one ciągle do Catherine i ministerstwa.
Zastanawiało mnie jak Cat dostała się do zamku, zważając, że magiczna ochrona została podobno podniesiona, a słyszałam także, że w zamku i na jego terenach nie można się teleportować.
Pokój wspólny był akurat pusty; wszyscy korzystali z ostatnich dni dobrej pogody i siedzieli na błoniach. Stanęłam pośrodku i kilka razy spróbowałam teleportować się w zwykły, czarodziejski sposób, koncentrując się na, dla zabawy, dormitorium Draco i Zabiniego. Nie udawało mi się.
Z ciekawości spróbowałam tego samego zwykłym dla mnie sposobem teleportacji zapominając, że nie mogę używać jeszcze starej magii. Obróciłam się wokół własnej osi i po chwili wylądowałam w dużym dormitorium z dwoma łóżkami.
Wszędzie widziałam godło Slytherina. Pościel miała kolor zieleni, a ściany były srebrne. Wszystko było wręcz pedantycznie poukładane, na łóżkach nie było widać ani jednego zagniecenia.
Uśmiechnęłam się przebiegle i zaczęłam oglądać nieliczne zdjęcia Malfoya z matką i ojcem. Potem przyszedł czas na małego Draco z zabawkową różdżką.
Zamarłam, widząc trzecie zdjęcie. Było tak wyraźne, że aż paliło moje oczy. Draco miał na oko dziewięć lat. Stał w objęciach dziewczyny o równie białych włosach. Obydwoje śmiali się z żartu, który opowiedziała dziewczyna. Za nimi stali rodzice – wysoka, blada matka Mafoya i jej mąż z wysoko podniesioną głową. Tuż obok nich wysoki czarodziej o czarnych włosach i piękna kobieta trzymająca na rękach młodszą córkę. W tle majaczył Malfoy Manor.
Dobrze znałam te scenę. Potrafiłam powiedzieć jaki kawał dziewczynka opowiedziała chłopcu. Znałam każdy korytarz w tym wielkim domu. Widziałam dokładnie czarny znak wypalony na lewych rękach obydwu mężczyzn.
Uderzyła we mnie zupełnie obca rzeczywistość. Wspomnienia włatywały jedną stroną ucha a wylatywały drugą.
Wzięłam głęboki wdech i opadłam na łóżko, z ramką przyciśniętą do piersi.
Byłam przerażona do takiego stopnia, że ręce trzęsły mi się bez przerwy.
Nie mogłam pogodzić się z myślą, że jednak znałam jakichś przyjaciół ojca. Że moje życie mogło wyglądać inaczej, niż wyglądało dotychczas. Że mogłam mieć stały dom i przyjaciół.
Usłyszałam brzdęk klucza w drzwiach. Rzuciłam ramkę na łóżko i w ostatniej chwili obróciłam się w płomieniach, uciekając.
W tamtym momencie nienawidziłam całego świata, za to, co się stało. Nienawidziłam siebie za to, że zapomniałam. Nienawidziłam Malfoya za to, że mi nie przypomniał.
Nienawidziłam własnego ojca za to, że był śmierciożercą.