Tiara przydzieliła mnie do Slytherinu, tak, jak to zaplanowałam wcześniej. Nie była w stanie oprzeć się zaklęciu, jakie wymyśliłam i rzuciłam na siebie chwilę przed wyczytaniem mojego nazwiska. Ślizgoni wiwatowali i krzyczeli wniebogłosy, a Draco zrobił mi koło siebie miejsce, czym zasłużyłam na wrogie spojrzenie Pansy. Usiadłam między nim a Blaise'm, który rozmawiał z ładną blondynką. Dziewczyna podała mi rękę.
– Susan Cavanaugh, cześć.
Uśmiechnęłam się do niej.
– Lydia Ravatel.
– Tak, wiem kim jesteś – przerwała mi, szepcząc. – Zabini mi już opowiadał.
Błyskając zębami wróciła do wcześniej prowadzonej rozmowy z ciemnoskórym chłopakiem. Westchnęłam.
Crabbe i Goyle zajęci byli jedzeniem; ich talerze zapełnione były górami różnego rodzaju smakołyków. Nie lubiłam mięsa, dlatego złapałam tylko za pudding i grzebałam w nim widelczykiem. W sali zrobiło się trochę ciszej. Drzwi wejściowe otworzyły się, a do środka wszedł wysoki, ciemnowłosy czarodziej, którego rozpoznałam prawie od razu jako opiekuna mojego nowego domu, Severusa Snape'a; widziałam go także rok temu w siedzibie Zakonu. Mężczyzna prowadził ze sobą Harry'ego, który skulony jeszcze bardziej niż zwykle szybko pobiegł do swojego stołu.
– Cholera – syknął Malfoy. – Jak się uwolnił?
Zaczęłam się śmiać nieprzyzwoicie głośno. Draco po chwili dołączył do mnie a nasz śmiech zmienił się w głośny chichot, gdy Dumbledore powstał i podniósł swoją ciemną, zniszczoną rękę. Rozległy się ciche szepty, zapewne wywołane wyglądem jego prawicy.
– To nic wielkiego, nie przejmujcie się – powiedział beztroskim tonem. – No więc... zwracam się do naszych nowych uczniów: witajcie w Hogwarcie! A wy, starsi uczniowie, witajcie tu ponownie! Czeka was kolejny rok czarodziejskiej edukacji...
Wyszczerzyłam się w kierunku Blaise'a, gdy spotkałam jego wzrok.
– Na pewno zdziwiliście się, że w tym roku przyjąłem do szkoły kogoś starszego. Lydia Ravatel, bo o niej mówimy, przeniosła się do nas z Beauxbatons za moją prośbą. Mam nadzieję, że pomożecie pannie Ravatel zaaklimatyzować się w naszej szkole. Pan Filch, nasz woźny, prosił mnie, żeby powiedzieć o ścisłym zakazie używania jakichkolwiek przedmiotów kupionych w Magicznych Dowcipach Weasleyów. Ci, którzy chcą znaleźć się w drużynach quidditcha powinni jak zwykle podać nazwiska opiekunom swoich domów. Poszukujemy też nowych komentatorów meczów; kto by miał na to ochotę, też powinien się zapisać. Miło mi powitać wśród nas nowego członka ciała pedagogicznego, profesora Slughorna.
Slughorn powstał. Jego łysina zalśniła w chybotliwym blasku świec, a wielki brzuch rzucił cień na stół przed nim.
– Jest moim byłym kolegą i zgodził się objąć ponownie stanowisko nauczyciela eliksirów.
– Eliksirów?
– ELIKSIRÓW?
To słowo potoczyło się echem po całej sali; najwyraźniej ludzie nie byli pewni, czy się przesłyszeli. Nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo się zdziwili. Przecież to nic złego, że ktoś obejmuje jakieś stanowisko po kimś. Nie rozumiałam tego, jednak na całe szczęście z pomocą przyszedł mi Zabini.
– Każdy myślał, że Slughorn będzie uczył OPCM. Snape uczył eliksirów i od niepamiętnych czasów chciał uczyć obrony, a teraz najwyraźniej mu się poszczęściło.
Zabini jak zwykle był nieporuszony. Jego wyniosła postawa nigdy go nie opuszczała, ale przysięgłam sobie w duchu, że kiedyś go złamie.
– Natomiast profesor Snape – kontynuował Dumbledore, tak, jak powiedział Zabini – obejmie stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią.
Cała sala rozbrzmiała szmerem rozmów na wiadomość o tym, że Snape w końcu osiągnął to, o czym od dawna marzył.
Draco wymienił spojrzenia z Zabinim i uśmiechnął się przebiegle.
– Usatysfakcjonowani? – Spytałam.
– Ojciec zawsze powtarzał, że Snape powinien dostać to stanowisko. Stary Dumbledore nie chciał mu go dać od lat. A teraz jest jego. Uważam, że na nie zasługuje.
– Tak, Draco, każdy zna twoją miłość do twojego chrzestnego – rzekła Susan, wywracając oczami.
Kąciki ust Zabiniego lekko się poruszyły, ale stłumił śmiech równie dobrze, jak inne emocje tego wieczoru. Pansy najwidoczniej chciała jej się odszczeknąć, broniąc swojego chłopaka, jednak to Dumbledore był szybszy.
– Jak pewnie wiecie, Lord Voldemort i jego zwolennicy znowu są na wolności i zbierają siły.
Zapadła głucha, pełna napięcia cisza. Malfoy zaczął bawić się widelcem, lewitując go przed sobą, co skutecznie mnie rozpraszało.
– Trudno przecenić zagrożenie, jakie niesie obecna sytuacja, i konieczność zachowania przez każdego z was wszelakich środków ostrożności i bezpieczeństwa. Magiczna ochrona zamku została w ciągu lata bardzo wzmocniona, chronią nas nowe i o wiele potężniejsze czary...
Przestałam słuchać jakoś w połowie. Zastanawiało mnie jak Czarny Pan ukarze mnie, gdy dowie się o mojej obecności w szkole. Jak narazie nie miałam się czego bać, bo trzymałam się z Malfoyem, którego powiązania z Lordem były bardzo oczywiste. Jeśli Draco w jakikolwiek sposób dowie się, że będę pomagać Harry'emu w opanowaniu starej magii nie omieszka donieść o tym Voldemortowi. A gdy ten włamie się do zamku (co było pewne), nie będzie miał dla mnie żadnej litości. Nic nie mogłam poradzić na to, że bałam się okropnie jego zemsty. Byłam jeszcze młoda i nic nie wiedziałam o życiu. Ostatnie sześć lat spędziłam na ucieczce.
Z przemyśleń wyrwał mnie odgłos odsuwanych ławek. Jak we śnie poszłam za Malfoyem i jego ekipą w stronę dormitorium. Ku mojemu zdziwieniu udaliśmy się do lochów. Pokój wspólny był w kolorach zieleni i srebra. Podobał mi się jego wystrój do takiego stopnia, że stanęłam jak wryta.
– Rusz się Lydia.
Usłyszałam za sobą głos Susan, która wskazała mi palcem korytarz po mojej lewej stronie.
– Ostatnie drzwi. Dzielisz komnatę ze mną i Margareet, która gdzieś zniknęła... Idę jej poszukać a ty możesz się rozpakować czy coś – powiedziała i ruszyła ku wyjściu. – Aha i jeszcze jedno. Nie idź spać... Zaraz zaczyna się impreza.
Mrugnęła do mnie i wyszła.
W komnacie transmutowałam szybko moją szarą koszulkę w zieloną, obcisłą sukienkę i jednym machnięciem różdżki wyprostowałam włosy. W duchu byłam wdzięczna mamie, że nauczyła mnie takich sztuczek, przez co nie musiałam tracić czasu na przebieranie się i strojenie, tak, jak to mieli w zwyczaju mugole.
– Nonono... – Powiedziała Susan, gdy dziesięć minut później weszła do komnaty w towarzystwie czarnowłosej dziewczyny, którą od razu rozpoznałam jako tę, która gapiła się na mnie w pociągu. – Jest cacy – cmoknęła z aprobatą. – Poznaj Margareet Smith, dzieli z nami komnatę.
Smith. Tylko to nazwisko mogło wywołać we mnie długo ukrywałną fale wściekłości. Smith. Smith. Znienawidzona rodzina Smith, łowcy smoków. Miałam być, do cholery, bezpieczna w Hogwarcie a teraz będę dzielić komnatę z kimś, kto będzie chciał zabić mnie każdej nocy?
Rodzina Smithów od niepamiętnych czasów tropiła władców smoków, zabijając ich przy najbliższej nadającej się do tego okazji. Dzięki temu, że moi przodkowie jako pierwsi oswoili smoki, ukrywając je i chroniąc przed plemionami niemagicznymi, dostali w nagrodę moc władania nie tylko nad smokami, ale także nad starą magią, która ginęła w tamtych czasach. Najstarsi Ravatelowie potrafili zmieniać się w smoki, a zdarzało się to w czasie magicznego transu, czyli podczas pojedynków na śmierć i życie z rodziną Smithów.
Sześć lat temu rodzice Margareet zabili moich rodziców, którzy ukryli za czasu mnie i moją siostrę. Rodzina Smith jest nieprzewidywalna i bardzo groźna. A Margareet może pomóc mi wpaść w magiczny trans, co narazie nie jest moim priorytetem.
Musiałam się uspokoić. Nie dałam po sobie poznać, że coś w ogóle się stało. Margareet mogła być przydatna, dlatego musiałam utrzymać z nią dobre stosunki. W szkole byłam względnie bezpieczna.
– Lydia Ravatel.
Mruknęłam coś, że muszę iść i wyszłam z komnaty od razu opierając czoło o zimną ścianę. Biłam się w pierś. Po cholerę się zgodziłam... Co mnie skusiło. Udałam się na poszukiwaniu Draco. On musiał wiedzieć więcej, niż by mi się zdawało. Zamiast Draco znalazłam Blaisea w towarzystwie jakiejś dziewczyny. Kiwnął na mnie głową.
– Co tam Lydia?
Lustrował mnie chwilę wzrokiem, skutecznie ignorując dziewczynę, która zabiegała o jego uwagę. Jego wzrok zatrzymał się na moich butach, a dopiero po chwili zorientowałam się o co dokładnie chodzi. Miałam na sobie czarne, znoszone trampki których zapomniałam transmutować. Przewróciłam oczami i zanim zdążyłam zorientować się, co robię, na moich nogach lśniły nowe, czarne glany. Czasem po prostu nie zastanawiałam się nad tym, że czaruje bez użycia różdżki i że dla zwykłych czarodziei to nienormalne.
Blaise podniósł się z kanapy i już chciał coś mówic, ale przerwałam mu. Miałam ważniejsze sprawy do załatwienia.
– Gdzie Draco?
– Pewnie misdrzy się z Pansy – wzruszył ramionami. Dał mi do zrozumienia, że temat na razie zamknięty ale nie zamierza odpuszczać. – A co, stęskniłaś się?
– Można tak powiedzieć. – Wywróciłam oczami i uśmiechnęłam się do niego.
– Siadaj. Pewnie zaraz przyjdzie.
Pokój wspólny powoli się zapełniał. Starsze roczniki wyganiały z niego wszystkich poniżej czwartego roku. Nie miałam porównania, jak wyglądają prawdzie imprezy, dlatego przyszło mi się tylko domyślać. Niektórzy stali i rozmawiali, niektórzy popijali jakiś szkarłatny płyn i było im naprawdę do śmiechu. Połowa osób tańczyła ze szklankami w dłoniach. Jeszcze inni, tak jak ja i Blaise, siedzieli i rozmawiali.
Po godzinie nie miałam głowy do dłuższego czekania na Malfoya i po prostu poszłam do swojej komnaty, gdzie zasnęłam prawie od razu.
Wstałam chwilę po siódmej i najszybciej jak tylko mogłam pobiegłam do Wielkiej Sali na śniadanie. Obiawiałam się, że będę spóźniona, lecz dopiero połowa ław była zapełniona. W progu odetchnęłam w ulgą. Przy stole znałam tylko Pansy, więc chcąc nie chcąc usiadłam naprzeciw niej.
– Dzień dobry – mruknęłam, biorąc do ręki dwa zimne już tosty. Wyjęłam różdżkę i podgrzałam je prostym zaklęciem.
– Co to za różdżka? – Zdziwiła się.
– Kryształ, włókna z trzech smoczych serc. Należy do mojej rodziny od pokoleń.
– Trzech?
– Taak, trzy pierwsze smoki. Nie słyszałaś tej bajki? No wiesz, rodzina Ravatel oswoiła i obroniła trzy pierwsze z tych bestii... I tak dalej.
– Może i tak...
Nagle Pansy wyprostowała się, a ja nie miałam najmniejszych wątpliwości kto właśnie szedł w naszą stronę. Draco.
– Ravatel – usłyszałam za sobą niski, zimny głos, kompletnie różny niż głos Malfoya. Wyprostowałam się momentalnie. – Plan zajęć. Zaklęcia, obrona przed czarną magią, zielarstwo, transmutacja i eliksiry. Profesor Dumbledore poinformował mnie o twoim braku wykształcenia z dziedziny eliksirów jednak profesor Slughorn zgodził wziąć cię na okres próbny. To twój plan lekcji.
Podając mi go odszedł w stronę stołu nauczycielskiego. Spojrzałam w tamtą stronę i napotkałam spojrzenie Dumbledore'a.
Muszę z Panem porozmawiać.
Kiwnął mi w odpowiedzi głową i wrócił do rozmowy z jakąś kobietą. Draco nie pojawił się na śniadaniu, co w sumie wcale nie zdziwiło mnie w taki sposób, jaki powinno.
Eliksiry nie były moją najlepszą stroną. Każdy przedmiot, którego nauczano w Hogwarcie szedł mi znakomicie. Okazało się, że tak jakby przerobiłam kiedyś z rodzicami cały szósty rok z zaklęć i transmutacji, a obrony przed czarną magią nie musiałam się obawiać, bo szła mi jak bułka z masłem. Profesorzy ciekawi byli moich umiejętności posługiwania się starą magią i gdy tylko mieli czas wypytywali mnie o nią. Raczej próbowałam ich zbywać, mówiąc, że gdzieś się spieszę ale nie dawali za wygraną i chcąc nie chcąc musiałam z nimi o niej rozmawiać. Jak się jej uczyłam. Ile czasu to trwało. Skąd ją czerpać. Jednakże, kiedy przyszedł czas na Eliksiry z Gryfonami zrobiło mi się niedobrze. Rodzice zadbali o moją edukację w kierunku magii i jej używania, ale nigdy nie wspominali mi o eliksirach i tym, że można je wytwarzać.
Do lochu weszłam wraz z Zabinim. Wypełniały go różne zapachy, które przywodziły mi na myśl mugolskie śmietniska i czyste łąki, a wszystko było ze sobą wymieszane w takim stopniu, że trudno było je odróźnić. Profesor Slughorn przywitał z uśmiechem Zabiniego, gdy tylko odkleił się od Pottera a potem omiótł spojrzeniem i mnie, marszcząc brwi.
– Ach tak, panna Ravatel. Nie odpowiedziała pani na moje zaproszenie w pociągu.
– Tak, niestety... Trochę się zgubiłam – kłamałam.
Slughorn uśmiechnął się od mnie pobłażliwie, przywitał się z wszystkimi w klasie i kazał odgadnąć kilka eliksirów na początek. Następnie prosił o uważenie Wywaru Żywej Śmierci. Jego nazwa brzmiała tak odlotowo, że chciałam od razu zabrać się do pracy. Nagroda także była zachęcająca – buteleczka Felix Felicis, czyli, jak sądził profesor, płynnego szczęścia.
– Znasz się na eliksirach? – Szepnął Malfoy. Przy stole siedzieliśmy my, Zabini i Pansy. Pokręciłam przecząco głową. – A na czym ty się w ogóle znasz... – Zadrwił. Zrobiło mi się bardzo niemiło, ale puściłam to mimo uszu, nie dając mu satysfakcji.
Wszystko starałam się robić według instrukcji. Okazało się, że Eliksiry są całkiem przyjemne, wystarczyło tylko dobrze czytać i stosować się do instrukcji. To znaczy, tak sądziłam, póki mój wywar nie nabrał zielonej barwy i nie zaczął przeraźliwie bulgotać, co skwitowałam piskiem. Slughorn podszedł do mnie i pokręcił głową, czyszcząc mój kociołek machnięciem różdżki.
– No dobrze, czas minął. Zobaczymy, czy wam się udało
Slughorn wędrował od stołu do stołu, czasem będąc zmuszonym wciągnąć brzuch, bo nie mógł się zmieścić między uczniami. Nie odzywał się zbyt głośno, czasem chwaląc a czasem czyszcząc kociołki innych, tak, jak to zrobił z moim. Gdy podszedł do Hermiony Granger z aprobatą skinął głową, ale dopiero gdy podszedł do Pottera, powiedział coś na tyle głośno, by każdy go usłyszał.
– Chyba mamy zwycięzcę! Zawsze wiedziałem, Harry. Lily miała złote ręce do eliksirów, a ty najwidoczniej odziedziczyłeś je po niej. Trzymaj i użyj go rozważnie.
Malfoy prychnął mi nad uchem. Wzdrygnęłam się mimowolnie, słysząc tak przesycony jadem odgłos. Najwidoczniej bardzo zależało mu na tym eliksirze. Cóż, tak naprawdę, gdyby nie był dla mnie aż tak ostry, mogłabym mu pomóc w zdobyciu tego eliksiru. W starej magii są zaklęcia dotyczące małych pragnień serca. Ale, że zachował się tak, jak zachował...
To był dobry czas na wyznaczenie pierwszej lekcji magii dla Harry'ego. Chciałam także dowiedzieć się więcej na temat Malfoya, a mogłam wydobyć to, co chciałam, tylko z ust jest wroga.
Gratulacje, Harry. Utarłeś nosa Malfoyowi. Pierwsza lekcja dziś wieczorem, punkt 23. Miejsce podam ci później, muszę o nie zapytać Dumbledore'a.
Harry Potter uśmiechnął się pod nosem i nieznacznie kiwnął głową, spoglądając na mnie znad butelki Felix Felicis. Gdy zabrzmiał dzwonek wszyscy jak jeden mąż wstali i wyszli z klasy. Chciałam to zrobić jako ostatnia, co nie uszło uwadze Slughorna.
– Och, panna Ravatel. Dobrze, że pani została. Poinformowano mnie o pani braku wiedzy na temat eliksirów, dlatego chciałbym pani pomóc. Znalazłem korepetytora, który zgodził się pani pomóc. Pierwsza lekcja odbędzie się jutro o godzinie siedemnastej tutaj. Proszę stawić się na czas.
– Ale ja...
– Proszę stawić się na czas, panno Ravatel. Proszę już iść, iść, bo się pani spóźni.
Nawet nie miałam jak zaprotestować, ponieważ Slughorn szedł w moją stronę z wielkim brzuszyskiem, skutecznie zaganiając mnie w stronę drzwi wyjściowych. Zstrzasnęłam je za sobą nawet nie czując złości. Dobrze wiedziałam, że potrzebuję tych korków.
– Czego chciał? – Znikąd pojawił się Malfoy. Stanął przede mną o głowę wyższy, marszcząc brwi. Nie wiem, jak zrobił to tak płynnie, zważając na to, że w korytarzu, w którym mnie dopadł, panował tłok.
– To nie powinno cię obchodzić – powiedziałam, wymijając go skutecznie przez prawe ramię. – Nie jestem wystarczająco dobra z eliksirów by Slughorn cokolwiek ode mnie chciał – szepnęłam do siebie idąc w stronę Wielkiej Sali na obiad.
– Cholera Lydia... – Warknął, zirytowany. Zmienność nastrojów tego dzieciaka działała mi na nerwy.
– Chciałeś czegoś? – Stanęłam i odwróciłam się gwałtownie, tak, że Draco na mni wpadł. Dotknął ręką mojego nadgarstka z roztargnienia i syknął, odchodząc dwa kroki ode mnie.
– Cholera! Jak to zrobiłaś? Dlaczego przy każdym dotyku parzysz?
– Nie teraz, Malfoy. Jestem głodna.
– Teraz przechodzimy do Malfoya? A gdzie podział się Draco? Gdzie podziała się ta dziewczyna, która czekała wczoraj na moje przyjście?
– Źle to zinterpretowałeś – powiedziałam. Draco dokopywał się do coraz to nowych sekretów, które skrywałam. Zaczęłam robić się bardzo nierozważna, jeśli chodzi o posługiwanie się magią.
– A JAK miałem to zinterpretować?
– Skończ ten pokaz siły, Draco. Dowiadujesz się o mnie rzeczy, które będą dla ciebie niebezpieczne. Znamy się drugi dzień a ty wiesz więcej, niż niejeden, którego znam. Zachowaj dla siebie to, co widziałeś wczoraj w pociągu, to, jak używam starej magii czy to, jak działa mój dotyk czy wzrok. Zresztą... Zapomnij, Draco.
Weszłam do Wielkiej Sali, jednak nie miałam ochoty siadać z paczką Malfoya. Szukałam przy stole Susan, a gdy ją znalazłam, zdziwiło mnie to, że przy stole nie siedzą sami ślizgoni. Dziewczyna z Ravenclawu przyglądała mi się, uśmiechając.
– Mogę się dosiąść?
– Pewnie, Lydia, siadaj. Poznaj przyjaciółkę Margareet, Ciare. To jej chłopak, Dean. A to jego kumpel, Stiles. Poznajcie Lydię Ravatel.
Ciara wyciągnęła w moją stronę rękę. Wyglądała na bardzo miłą dziewczynę, jednak nie mogłam tak bardzo ryzykować. Mimo, że w tym wypadku pozwoliłabym się jej dotknąć, nie miałam pewności, czy jej nie poparzę. Nie mogłam ryzykować.
Pokręciłam głową.
– Przepraszam, nie mogę.
– Ciekawe dlaczego – Margareet prychnęła bardzo złośliwie i dostała kuksańca od Susan, która uśmiechnęła się do mnie przepraszająco.
Usiadłam obok wcześniej wspomnianego Deana. Był wysoki i całkiem przystojny, choć nie miałam złudzeń, że widzi tylko Ciare i nikogo więcej. Margareet, Susan i chłopak, który ma bardzo dziwne imię, siedzieli po drugiej stronie stołu. Gdzieś w połowie mojej drugiej porcji puree z groszkiem Dean szturchnął mnie łokciem.
– Malfoy ciągle się na ciebie gapi.
– Może dlatego, że właśnie się z nim pokłóciłam – wspomniałam, patrząc usilnie na talerz i próbując przekonać samą siebie, żeby nie zerknąć w jego stronę.
– Nie mogę – odezwała się Ciara. – Pierwszy dzień i już mu podpadłaś?
– Dobra jesteś – zaśmiała się Susan.
Margareet była bardzo milcząca, co nie uszło uwadze pozostałych.
– Ciągle myślami przy moim bracie? – Zagadnęła ją Ciara, gdy podawała jej dzbanek z sokiem dyniowym.
– Ach ta szczenięca miłość – zadumał się Dean, przez co Stiles wybuchnął śmiechem. Po chwili prawie wszyscy śmiali się ze wzroku Ciary, jakim obdarzyła swojego chłopaka.
Nagle nastała cisza, a wszyscy przy stole wpatrywali się ponad moją głowę. Pomyślałam wtedy, że to musi być żart i że dwa razy w ciągu dnia fatyga Snape'a będzie mnie słono kosztować.
– Ravatel – powiedział. – Dyrektor cię wzywa. Nie podał hasła, jednak sądzę, że sama dasz radę dostać się do jego gabinetu.
Zanim zdążyłam się odwrócić, profesora nie było. Wszyscy z przerażeniem patrzyli na mnie, próbując mentalnie dowiedzieć się, o co chodzi. Odniosłam wrażenie, że Snape'a nigdy nie opuszcza ton sarkazmu.
– Nie patrzcie się tak. Też jestem ciekawa.
Tak naprawdę nie byłam. Prosiłam dyrektora o spotkanie i je mam. Już wcześniej wspominał mi o swoim gabinecie i gargulcach, które go strzeżą. Dla mnie żaden problem. Wyszłam z Wielkiej Sali w połowie obiadu i udałam się w wyznaczone miejsce. Gargulce wpuściły mnie od razu, nawet nie musiałam wymyślać zaklęć, by je obejść. Weszłam po spiralnych schodach na góre i trafiłam do przestronnego sekretarzyka. Wielkie drzwi, teraz otwarte, prowadziły do gabinetu dyrektora, na którego kolanach w tamtej chwili siedział czerwony feniks. Ten sam, którego widziałam rok temu podczas spotkania w Zakonie. Usiadłam na złotym fotelu, przesadnie zdobionym białą haftką i spojrzałam na Dumbledore'a.
– Potrzebuję pomocy – powiedział po chwili. – Widzisz, pierścień, który włożyłem na palec był zaklęty, przez co moja ręka wygląda tak, jak wygląda. Wiem, że potrafisz zatrzymać klątwę tylko w tej dłoni, kupując mi czas. Czy mogłabyś to zrobić, Lydio?
Sądziłam, że zostanę poczęstowana herbatą i ciasteczkami, potem Dumbledore spyta mnie o mój pierwszy dzień a następnie dopiero przejdzie do konkretów. Klątwy i ich leczenie były trudna dziedziną magii, na moje szczęście jednak dobrze mi znaną.
– Czy mogę? – Nawet nie musiałam prosić. Starzec wyciągnął w moją stronę swoją czarną jak noc prawicę i uśmiechnął się pokrzepiająco. Wyglądała dość okropnie. – Nie jest to stara magia, więc jest szansa, że zatrzymam rozwój. O leczeniu nie będę wspominać, jest pan z pewnością inteligentnym czarodziejem.
Dumbledore skinął w milczeniu głową i wolną ręką pozwolił mi kontynuować. Fawkes już dawno odleciał na swoje miejsce.
– Wo lost fron wah ney dov, ahrk fin reyliik do jul, voth aan suleyk wah ronit faal krein – wyszeptałam w swoje dłonie, które z ostatnim słowem zaczęły płonąć białym ogniem.
Dumbledore podniósł swoją starą, białą brew i wpatrywał się w moje dłonie.
– Proszę się nie bać – ujęłam jego zniszczoną rękę w swoje. – Naal ok zin los vahriin, wah dein vokul mahfaeraak ahst vaal.
Dumbledore krzyknął a ja opadłam na poręcz złotego fotela, a prosto z niej na zimne deski podłogi. I nie widziałam już nic, tylko czerń. Wszelkie siły mnie opuściły.