.

.

8/02/2015

2. Pierwsze spotkanie

Rok później (Harry Potter i Książe Półkrwi)
Wraz z płomieniem, liżącym delikatnie jej nagie ramiona i plecy, przeniosła się z gracją do jednego z pustych przedziałów Expresu Hogwart, który aktualnie stacjonował na peronie 9 i ¾ . Wylądowała inteligentnie na dwóch nogach, zginając je uprzednio w kolanach, by nie przewrócić się w momencie kulminacyjnym. Uśmiechała się do siebie dość gorzko, spoglądając na swoje odbicie w zaparowanej szybie przedziału. Wyglądała jak ulepszona wersja siebie – jej włosy były idealnie wyszczotkowane i ułożone tak, by opadały kaskadą loków na ramiona. Miała na sobie szarą, długą, ołówkową spódnicę i czarną koszulkę, dokładnie w nią wsuniętą. Na palcu połyskiwał jej srebrny pierścień z wielką literą R, a szyję ozdabiał cieniutki, srebrny łańcuszek bez żadnych dodatków. Ubrała nowe, niskie trampki, które wybrała w jednym z mugolskich sklepów. Za pasek spódnicy włożyła swoją różdżkę w taki sposób, że w każdym momencie mogła ją wyciągnąć. Krytycznie podniosła brew, słysząc za sobą głośne chrząknięcie a chwilę później, niski, arystokratycznie zabarwiony głos:
– Zdumiewająca umiejętność. 
Odwróciła się z gracją, przenosząc spojrzenie z rozbieganych rodzin czarodziejskich wprost na wysokiego, przystojnego blondyna, który teraz stał w drzwiach przedziału. Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, choć ani razu nie zatrzymał na niej wzroku. Miał na sobie proste, czarne spodnie, białą koszulę i zarzuconą na barki czarno zieloną szatę – mundurek Hogwartu. Gdy spojrzała na niego, uśmiechnął się do niej leniwie i wyciągnął do niej rękę.
– Nazywam się Draco Malfoy.
Arystokratyczny ton głosu chłopaka aż do złudzenia przypominał jej własne, dumne z czystokrwistej rodziny zabarwienie głosu sprzed kilku lat. Na własny użytek pozbyła się go, gdy zrozumiała, że może ją wydać w najbardziej nieodpowiednim dla niej czasie. 
– Lydia Ravatel – odpowiedziała, siląc się na uprzejmy ton. 
Przechyliła głowę, zdziwiona uderzającym podobieństwem chłopaka do niej samej. Włosy Dracona były idealnie białe: miały ten sam odcień co jej własne. Miał bladą cerę i szare oczy. Gdy w nie spojrzała, przez chwilę miała wrażenie, że widzi w nich dużo bólu, jednak odpędziła od siebie tę myśl, nadal przyglądając się chłopakowi. Wyglądał bardzo przystojnie, stojąc naprzeciw niej z rękoma w kieszeniach spodni, opierając się o framugę przesuwanych drzwi. 
– Coś mówi mi to nazwisko… – zrobił krótką przerwę. – Czy to nie twoi przodkowie pierwsi oswoili smoki? 
Lydia spojrzała na niego i głośno prychnęła.
– Kto by w to wierzył – zadrwiła.
– Ja. 
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Srebrne tęczówki Dracona mocno rozszerzyły się w wyrazie zdziwienia. Lydia pierwsza odwróciła wzrok; dobrze wiedziała jak jej spojrzenie działa na ludzi. Po chwili Malfoy opanował swój wyraz twarzy i odepchnąwszy się od drzwi usiadł na jednej z kanap przedziału. Spojrzał na nią, uśmiechając się leniwie. Jest piękna – pomyślał, ale prawie od razu odpędził od siebie tę myśl. Przyglądał się dziewczynie z podziwem; nigdy nie widział, jak ktoś teleportuje się w towarzystwie białego ognia, co bardzo go zaintrygowało. Był ciekawy co jeszcze ta dziewczyna potrafi.
– Wiesz, słyszałem kiedyś historię o rodzinie Smithów, którzy polowali na rodzinę Ravatel. Bardzo ciekawa bajeczka, zważając na to, jaką wielką mocną obdarowani byli Ravatelowie. 
Drwił z niej, czuła to, nie dała się jednak tak łatwo zbić z pantałyku. Błysnęła zębami, odgarnęła włosy w najbardziej dziewczyńskim ruchu jaki kiedykolwiek wykonała i usiadła bardzo blisko niego. Wiedziała, jak działa na chłopaków, tym bardziej, jeśli wysili się i spojrzy mu w oczy. Nie raz i nie dwa ta umiejętność przydawała jej się, by uciekać i kryć się przed potencjalnym niebezpieczeństwem.
– Cóż, dziewczyna jest w moim wieku, więc pewnie ją znasz. Przekaż jej pozdrowienia od moich martwych rodziców – powiedziała, patrząc Draconowi prosto w oczy. Uśmiechnęła się przy tym najszerzej, jak tylko potrafiła.
Drzwi przedziału otworzyły się z głośnym hukiem. Ktoś wtargnął do środka w akompaniamencie donośnych krzyków. Dwóch chłopaków przepychało się w drzwiach; za nimi, tuż obok okna stała jak wrośnięta w ziemię dziewczyna, z otwartą buzią, wpatrująca się w Dracona.
– Crabbe, Goyle, zostawcie Pottera w spokoju! – Wysyczał blondyn, wstając powoli i zasłaniając Lydię przed świdrującym go spojrzeniem dziewczyny stojącej na korytarzu.
– To ty… – wyszeptał Harry, patrząc przez ramię Dracona na blondynkę.
Malfoy spojrzał przelotnie na dziewczynę i wyprostował się gniewnie mierząc wzrokiem nieproszonego gościa. 
– Co, Potter, rodzice nie nauczyli cię pukać? A nie, fakt, zapomniałem, że już dawno żrą glebę – zaśmiał się ze swojego żartu i kątem oka znowu spojrzał na Lydię. Jej twarz zrobiła się jeszcze bledsza niż była przed chwilą.
Harry zignorował Malfoya i spojrzał ponownie na jasnowłosą dziewczynę.
– Proszę, nie znikaj…
Lydia dobrze wiedziała, że ma pomagać Harry’emu. W przypływie dobrej woli obiecała członkom Zakonu, że dopilnuje, by Harry się nie zmienił. Dobrze wiedziała, na co się pisze, jednak nie za bardzo chciała się przyjaźnić z Harrym. Była wychowywana przez członków prastarego rodu czarodziei, którzy wpajali jej wyższość nad mieszańcami i szlamami. Apel ten nie zdążył dokładnie wchłonąć w jej dziecięcą głowę, ponieważ straciła wszystkich w wieku dziesięciu lat; pamiętała jednak, jak jej rodzice żarliwie wypowiadali słowa przesączone nienawiścią. 
Uśmiechnęła się krzywo do chłopaka i wstała, otrzepując ze spódnicy nieistniejący kurz. 
– Porozmawiamy kiedy indziej, Harry Potterze. 
Harry wyrwał swoje ramię z mocnego uścisku Goyla i poprawił sobie szatę. Przenosił wzrok z dziewczyny na swojego wroga i z powrotem.
– Nie możesz znowu zniknąć! Nie możesz! Przecież musisz na…
– Nic nie muszę, Potter! – Warknęła, spoglądając na niego. Zdziwiło ją to, że prawie wygadał się przed Malfoyem, który był przecież jednym ze śmierciożerców. Spiorunowała go wzrokiem. – A teraz przepraszam, muszę iść do toalety. 
Uśmiechnęła się do Malfoya, który przyglądał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Przez chwilę bała się, że zrozumiał więcej z tej dziwnej wymiany zdań, która przed chwilą miała miejsce, ale odwiała od siebie tę myśli, gdy tylko odwzajemnił jej uśmiech i spojrzał na nią, wwiercając ją przy tym w ziemię. Poczuł przyjemne ciepło, wpatrując się w nią, lecz nie wiedział, dlaczego tak się dzieje. 
– Mam nadzieję, że trafisz do Slytherinu, Lydio.
Wpatrywała się w niego jeszcze chwilę, zanim odpowiedziała.
– Tak, ja także mam taką nadzieję, Draco. 
Spojrzała na Harry'ego, który stał z otwartą buzią, jak przed chwilą nieznana jej dziewczyna na korytarzu. Przelotnie spojrzała w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała, jednak jej już tam nie było. Zaśmiała się do siebie w duchu – znalazła się w naprawdę prześmiesznej sytuacji. Dwóch odwiecznych wrogów, stojących po dwóch stronach odwiecznego konfliktu, dwóch przybocznych psów Malfoya, tajemnicza dziewczyna i ona, w tej chwili neutralna jak Szwajcaria (była tam rok temu) dziewczyna, którą, cóż, bawiła cała ta sytuacja. 
Z jednej strony nie chciała stawiać krzyżyka na Harry'm. Był młody czarodziejem, który na pewno zapisze się na kartach historii jako wielki sprzymieżeniec dobra. Życzyła mu jak najlepiej; nie chciała dla niego źle i to właśnie chyba z tego powodu dała namówić się Dumbledore’owi na opuszczenie jej dotychczasowego, spokojnego życia. Z drugiej jednak strony jakaś siła ciągnęła ją do utrzymania posłuszeństwa względem krwii i wpojonych jej przed laty zasad. Wiedziała, że gdy pomoże Harry'emu narazi się na gniew jednego z największych czarnoksiężników w historii. 
Cóż, co miała do stracenia.
Uspokój się Harry, wrócę gdy pociąg ruszy i spokojnie porozmawiamy.
Harry jak na komendę wyprostował się a jego oczy prawie wystrzeliły z orbit, gdy usłyszał jej głos w swojej głowie. Zdumiał się i przez to zachwiał, dając tym samym powód do uszczypliwych komentarzy dla Malfoya.
Przekroczyła już próg przedziału, gdy usłyszała jeszcze jego głos Draco Malfoya wołający za nią:
– Może nauczysz mnie paru sztuczek!
Uśmiechnęła się mimowolnie.
– Może – odparła.

Gdy pociąg ruszył, tak jak obiecała, zaczęła szukać przedziału Harry'ego. Przedzierała się przez coraz szybciej rzedniejący tłum Hogwartckich uczniów, co rusz popychając tych młodszych, by ułatwić sobie ten krótki spacer. W oddali widziała zarys wózka z przekąskami i naszła ją okropna ochota na czekoladową żabę. Zdusiła ją w sobie w kółko powtarzając, że powinna teraz znaleźć Harry'ego i wytłumaczyć mu, że jest tu incognito i że powinien trzymać swój język za zębami. 
Nie szukała Harry'ego bardzo długo. Gdzieś przed nią zamajaczyła jej burza rudych włosów, więc dokładnie wiedziała, gdzie powinna się udać. Wpadła do przedziału niczym burza; w jednej chwili wchodziła a w drugiej już siedziała obok zdezorientowanego chłopaka – tego samego, którego zauważyła szukając przedziału. 
Wpatrywał się w nią z rozdziawioną buzią, którą co rusz zamykał i otwierał – chyba chciał coś powiedzieć. Harry nawet nie mrugnął okiem, gdy dziewczyna wparowała do środka; dobrze wiedział, że to zrobi i że przyjdzie, by z nim porozmawiać. Wiedział, lecz nie był tego stuprocentowo pewien.
Z jednej strony był ciekaw co ma mu do powiedzenia dziewczyna. Wszystkich istotnych szczegółów dowiedział się rok temu, podczas wakacji spędzonych w domu Syriusza. Z drugiej strony widział, jak arogancko, wręcz ślizgońsko zachowuje się ta dziewczyna i nie był pewny, czy chce z nią rozmawiać.
– Jednak przyszłaś – wydusił z siebie, klepiąc pokrzepiająco Rona po plecach, gdy ten zaczął dławić się własną śliną.
– Ty jesteś Lydia, tak? Lydia Ravatel? Słyszałam o tobie od członków zakonu, bardzo miło mi ciebie poznać. Jestem Hermiona Granger. – Dziewczyna, siedząca naprzeciw Harry'ego przywitała się grzecznie i wyciągnęła rękę w jej kierunku.
Lydia zamarła. Jej długo wpajane zasady „zero szlam i mieszańców” wzięły nad nią górę. Nie podała ręki dziewczynie, tylko uniosła krytycznie brew i wzięła głęboki oddech.
– Jesteś… – szybko zmieniła szablon zdania, inaczej przedstawiając jej zaistniały problem. – Nie masz magicznych rodziców, wybacz, nie mogę…
Wróciła spojrzeniem do Harry'ego, który zniecierpliwiony czekał na to, co ma mu do powiedzenia. Uśmiechnęła się, ale tylko w duchu. Nie chciała mu pokazywać, że mimo wszystko go polubiła i nie chce dla niego źle.
– Cóż, Harry – zaczęła, podpierając swój podbródek zaciśniętą pięścią. – Na pewno wszystko bardzo dokładnie wytłumaczył ci Dumbledore. Będę w tym roku uczyć cię starodawnej magii, jak dobrze oczywiście wiesz. Wiąże się z tym pewne ryzyko, choć wątpię, czy akurat o tym Dumbledore ci wspomniał. Ale to zostawmy na pierwszą lekcję, bo naprawdę nie mam teraz czasu. Chcę tylko zwrócić twoją uwagę na fakt, co właściwie prawie zdradziłeś Draconowi Malfoyowi podczas naszego dzisiejszego, nieoczekiwanego spotkania. Gdy jestem w jego towarzystwie, najlepiej udawaj, że w ogóle mnie nie znasz, dobrze? Trafię dziś do Slytherinu i naprawdę jakiekolwiek więzi pomiędzy ślizgonami i gryfonami nie są wskazane. I ja trzymam się tej zasady, jasne? 
Westchnęła.
– Po prostu, Harry, poza naszymi lekcjami nie istnieję dla ciebie. Jeśli będziesz musiał na mnie donieść, to zrób to. Jeśli w coś się wpakuję, nie broń mnie. Na pewno domyślasz się jak będę przekazywała ci wiadomości co do dnia i godziny naszego spotkania. Dla was, Hermiono Granger i Ronaldzie Wesleyu mam tylko jedną radę: zapomnijcie, że w ogóle spotkaliście taką dziewczynę jak ja. Dla waszego bezpieczeństwa.


Po rozmowie z Harry'm udała się do przedziału, gdzie miała spotkać się z Malfoy'em. Nie było dla niej wcale dziwne, że ciągnęło ją do niego: tak samo jak ona był wychowany w arystokratycznej rodzinie, tak samo jak ona miał wpajane zasady wyższości. Poza tym był bardzo przystojnym chłopakiem, za którym uganiały się tabuny dziewczyn.
Weszła do przedziału w tej samej chwili, w której wychodził z niego wysoki, ciemnoskóry chłopak. Uśmiechnął się do niej i przepuścił w drzwiach, przytrzymując je dla niej. W podziękowaniu dotknęła jego ramienia i z gracją lawirując między plątaniną nóg ustała obok Malfoy'a. Chłopak leżał z głową na kolanach jakieś dziewczyny, zajmując z nią całą, trzyosobową sofę. Stanęła przed nim w tej samej chwili gdy ten podniósł głowę i na nią spojrzał, uśmiechając się.
– Pansy, zrób miejscie! – Warknął, przesuwając się, by Lydia mogła usiąść obok niego.
Usiadła i wyjęła swoją różdżkę zza pasa. Spojrzała przelotnie na Malfoya.
– Nie będzie ci przeszkadzać...?
Draco tylko wskazał ręką jej różdżkę w geście przyzwolenia i wyczekiwał tego, co zaraz miałoby się stać. Był naprawdę ciekaw umiejętności magicznych tej dziewczyny, dlatego przysunął się do niej jeszcze bardziej. 
Quaero ranam – wyszeptała, a na stole przed nią pojawił się stosik czekoladowych żab. – Przepraszam, ale miałam na nie naprawdę wielką ochotę odkąd zobaczyłam wózek z przekąskami. Częstujcie się, proszę.
Malfoy zmarszczył brwi.
– Dziwne... Nie znam tego zaklęcia.
– I bardzo dobrze – zaśmiała się. – Nie powinieneś, to bardzo stara magia. 
Pansy Parkinson prychnęła gniewnie, w nagrodę czego została obdarowana karcącym wzrokiem Dracona.
– Więc Lydio... – chłopak odwrócił się do niej, skutecznie ignorując koleżankę. – Czego tak naprawdę chciał od ciebie Harry Potter? 
Lydia westchnęła. Naprawdę nie miała ochoty rozmawiać o Harry'm, tym bardziej z Malfoyem, jednak wiedziała, że jeśli mu czegoś nie zełga, będzie snuł swoje domysły. Podjęła pałeczkę.
– Cóż, z przykrością muszę stwierdzić, że Harry słyszał o mnie od Dumbledore'a. Ten starzec spotkał się ze mną rok temu i przyprowadził chłopaka ze sobą. Chyba chciał nakłonić mnie do uczęszczania do Hogwartu. Wkurzyłam się, że zabrał kogoś na nasze spotkanie i uciekłam stamtąd. Ot, cała historia... Ten chłopak chyba serio ma jakąś obsesję na punkcie ratowania świata... – zaśmiała się. – Przed chwilą ostrzegał mnie przed tobą. A ta szlama Granger prawie mnie dotknęła. – Prychnęła na sam koniec. 
Malfoy otwierał usta, by coś powiedzieć, jednak przerwał mu harmider, jaki nastał przy drzwiach wejściowych. Drzwi od przedziału zacięły się, gdy Zabini wróciwszy chciał je zamknąć. Nagle chłopak potknął się i wylądował na kolanach jednego z goryli Malfoya, który zaczął na niego warczeć. Goyle wstał i zatrzasnął drzwi, zrzucając z siebie Blaise'a. Wyglądający na wściekłego Zabini opadł na swoje miejsce a Malfoy chichocząc oparł swój podbródek o ręce. 
– Diable, to Lydia Ravatel, nasza nowa koleżanka. 
Chłopak przywitał się z Lydią, podając jej uprzejmie dłoń i uśmiechając się do niej szeroko.
– Blaise Zabini.
– Więc Zabini – zaczął Malfoy – czego chciał Slughorn?
– Po prostu próbował się zapoznać z ludźmi, którzy mają bardzo duże znajomości – odpowiedział Blaise, wciąż patrząc wilkiem na Goyle'a. – Nie żeby znalazł takich wielu – przewrócił oczami.
– Och tak – Lydia zaśmiała się. – Mnie też tam zaprosił. 
Te informacje raczej nie usatysfakcjonowały blondyna.
– Kto jeszcze był zaproszony? – Dopytywał się.
– McLaggen z Gryffindoru.
– O tak, jego wuj to szycha w Ministerstwie.
– Jakiś Belby z Ravenclawu.
– Nie on, to palant! – oburzyła się Pansy.
– Poza tym Longbottom, Potter i ta Weasleyówna.
Malfoy podniósł się nagle, trącając ramieniem Lydię i szybko obejmując ją w geście przeprosin.
– Zaprosił Longbottoma?
– Tak przypuszczam, skoro Longbottom tam był – stwierdził obojętnie Blaise, wpatrując się w czubki swoich butów.
– Co takiego ma Longbottom, co mogłoby zainteresować Slughorna? – Lydia wtrąciła sie do rozmowy.
Zabini wzruszył ramionami.
– Potter, cenny Potter, pewnie chciał sobie popatrzeć na Wybrańca – Draco uśmiechnął się szyderczo. – Ale Weasleyówna? Co jest w niej takiego wyjątkowego?
– Wielu chłopakom się podoba – powiedziała Pansy, obserwując kątem oka reakcję Malfoya. – Nawet ty myślisz, że jest ładna, prawda, Blaise? Wszyscy wiemy, jak trudno cię zadowolić!
– Nie dotknąłbym tej małej, brudnej zdrajczyni krwi, jakkolwiek by nie wyglądała – odpowiedział chłodno Zabini. Dziewczyna wyglądała na zadowoloną.
– Cóż, szkoda, że Slughorn ma tak kiepski gust. Może zaczyna niedołężnieć. Smutne, mój ojciec zawsze mówił, że za jego czasów to był dobry czarodziej. Ojciec był jednym z jego faworytów. Slughorn pewnie nie słyszał, że jestem w pociągu, albo...
– Nie liczyłbym na zaproszenie – przerwał mu Blaise. – Pytał mnie o ojca Notta, kiedy tylko przyszedłem. Widocznie byli kiedyś przyjaciółmi, ale kiedy usłyszał, że złapali go w Ministerstwie, nie wyglądał na zbyt uradowanego i Nott nie dostał zaproszenia, prawda? Nie sądzę, żeby Slughorna interesowali śmierciożercy.
Malfoy wyglądał na wściekłego, ale zmusił się do pozbawionego rozbawienia śmiechu.
– Zresztą, kogo obchodzi, kto go interesuje? Kim on w końcu jest? Jakiś głupi nauczyciel – Draco ziewnął ostentacyjnie. – Chodzi mi o to, że skoro nie jest pewne, czy w przyszłym roku wrócę do Hogwartu, to jakie ma znaczenie, czy gruby staruch, którego czas już minął, lubi mnie, czy nie?
– Jak to: nie jest pewne, czy w przyszłym roku wrócisz do Hogwartu? – Powiedziała z oburzeniem Pansy.
– No... Tego się nigdy nie wie – odpowiedział Malfoy ze słabym uśmieszkiem. – Zawsze mogę zostać... oddelegowany do większych i lepszych rzeczy. 
Crabbe i Goyle wyprostowali się na wspomnienie o planach Mafoya. Zabini zrobił zdziwioną minę, co nadszarpnęło nieco jego wyniosłą pozę.
– Chodzi ci o...
Draco wzruszył ramionami.
– Matka chce, żebym skończył szkołę, ale ja sądzę, że w dzisiejszych czasach to wcale nie jest takie ważne. Pomyślcie tylko... Kiedy Czarny Pan przejmie władzę, to czy będzie go interesowało, ile kto ma sumów czy owutemów? Pewnie, że nie. Wtedy będzie liczyły zasługi względem niego, stopień okazanego oddania.
– I ty sądzisz, że będziesz w stanie coś dla niego zrobić? – Spytał złośliwie Zabini. – Nie w pełni wykwalifikowany szesnastolatek?
– Właśnie to powiedziałem, prawda? Może jego nie obchodzi, czy jestem wykwalifikowany. Może zadanie, które dla mnie ma, nie wymaga kwalifikacji – Odpowiedział cicho Malfoy. Crabbe i Goyle siedzieli niczym gargulce z otwartymi ustami. Pansy wpatrywała się w Malfoya, jakby nigdy w życiu nie widziała niczego tak budzącego respekt. 
– Dobra chłopaki – zaparła się Lydia, spoglądając na nich. – Co do nauki Malfoy ma rację. Spójrzcie na mnie, przecież to dopiero mój pierwszy rok nauki w jakiejkolwiek szkole. Uczyłam się sama w domu. Najlepiej w ogóle nie przychodziłabym do tej szkoły gdyby nie Dumbledore straszący mnie Ministerstwem. Co do tego zadania – uniosła brew, akcentując ostatnie słowo – to naprawdę powinniście być dumni z Malfoya. Mógł dostać zadanie lub nie dostać, może być wykwalifikowany albo nie, to jego sprawa. Nie możecie go po prostu wspierać?
Zabini prychnął a Parkinson pogładziła Draco po wyciągniętej ręce.
– Dobra, nieważne. Widać Hogwart – zauważył Draco, wskazując na pogrążony w ciemnościach krajobraz.
Wszyscy jak jeden mąż wstali i sięgneli do kufrów, by wyjąć swoje szaty podróżne. Lydia nie wiedziała co ma robić, dlatego używając tego samego zaklęcia co wcześniej przywołała do siebie swoje bagaże. 
Quaero cases – szepnęła.
Gdy kufry miała już przy sobie, przyglądała się Draconowi z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Pansy, która z twarzy przypominała jej mopsa, pochwaliła na głos nową szatę chłopaka i niby przypadkiem ustała jej na nogę, gdzy przechodziła obok. Lydia syknęła tylko, zła na dziewczynę i wyjęła ze swojego bagażu szatę podróżną beż żadnych emblematów.
– Masz piękną różdżkę, słyszałem kiedyś o niej – zagadnął Zabini, podchodząc do dziewczyny bliżej.
Wszyscy skierowali się w kierunku drzwi wyjściowych. Po ostatnim szarpnięciu pociąg stanął, a Goyle otworzył drzwi, torując sobie przejście pośrodku drugoklasistów. Crabbe i Zabini poszli za nim. Pansy wyciągnęła rękę w kierunku Malfoya.
– Idź już – warknął do niej zirytowany nadzieją dziewczyny, że poda jej rękę. – Chcę tylko coś sprawdzić.
Ślizgonka wyszła.
Lydia zawachała się chwilę i pociągnęła swój bagaż.
– Na razie, Draco. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy – pomachała mu, kierując się do wyjścia.
– Możesz zostać – rzucił, uśmiechając się lekko. Podszedł do drzwi i zasłonił żaluzję tak, by nikt nie mógł ich podglądać. Podszedł do swojego kufra i otworzył go. – Petrificus Totalus
Ślizgon bez ostrzeżenia skierował różdżkę w stronę półki na kufry, z której jakby w zwolnionym tępie spadło jakieś ciało, porażone siłą zaklęcia. Lydia podeszła bliżej, stając za chłopakiem w taki sposób, że widziała jego cienkie włoski na karku. Pod nogami Malfoya leżał teraz spetryfikowany Harry Potter, wpatrując się w niego przerażony.
– Tak myślałem – powiedział radośnie. – Słyszałem, jak Goyle uderzał cie kufrem. I zdawało mi się, że widzę jakiś biały błysk gdy wszedł Zabini.
Jego wzrok zatrzymał się na trampkach Harry'ego.
– Nie słyszałeś niczego, co byłoby dla mnie ważne, Potter, ale skoro już cię tu mam...
Draco mocno udeżył podeszwą buta o twarz Harry'ego tak, że krew trysnęła mu obficie z nosa. Lydia wydała z siebie syk i łapiąc za ramię Dracona próbowała go od niego odsunąć.
– To od mojego ojca.
Lydia prychnęła i uklęknęła przy Harry'm.
Nie wiedziała co w takiej sytuacji powinna zrobić. Dowiedziała się dzisiaj dużo od Malfoya, co bardzo ułatwi jej naukę Harry'ego i bardzo nie chciała tracić jego zaufania. Jedynym sposobem, by tak się stało, było znęcanie się na Harry'm.
Przepraszam. Powiadomię kogoś, że tu leżysz.
– Hm, zobaczmy...
Wyszarpnęła pelerynę spod chłopaka i rzuciła na wierzch. Draco się roześmiał.
– Nie sądze, by cie ktoś znalazł, zanim pociąg wróci do Londynu – powiedział cicho. – Do widzenia... lub nie, Potter.
I upewniając się, że nadepnął na jego palce, wziął Lydię pod ramię i wyszedł z przedziału, trzaskając drzwiami.