.

.

3/15/2016

Epilog V

Na pogrzebie Lydii jest tylko garstka osób.
Jestem ja, jej siostra Catherine, Blaise, Susan, Ciara, Dean, Stiles i Potter, Granger i Weasley.
Tak jak zdecydowałem, Lydia jest ubrana w zieloną, zwiewną sukienkę. Jest boso, a jej białe włosy są na powrót długie i błyszczące jak w dniu, w którym ją poznałem.
Leży bez ruchu na kamiennym stole pośrodku Zakazanego Lasu. Wygląda jakby spała, choć przez ostatnie dni upewniłem się milion razy, że tak nie jest. Ma zapadniętą twarz i tak, jak ustaliliśmy, otwarte oczy. Jej skóra jest ciepła, choć jej serce od dawna nie bije. 
Dziś mija tydzień od jej śmierci, czyli dokładnie tyle, ile trzeba poczekać, by móc odprawić Rytuał Przejścia. Tę decyzję także podjęliśmy razem — Lydia zostanie pochowana jako smok. Zawsze marzyła o staniu się nim, dzięki czemu czuję minimalną poprawę humoru, gdy o tym myślę. Spełniam jej marzenie.
Catherine rysuje na jej twarzy i rękach dziwne znaki. Wzdłuż nosa i nad brwiami grube linie, które na końcach tworzą rogi. Na policzkach rysuje dwie poziome kreski po każdej stronie, a na rękach pojedyncze, ciągnące się od palców po ramiona. Lydia wygląda pięknie mimo tych tatuaży, które szpeciłyby każdego, prócz niej.
Catherine staje po drugiej stronie kamiennego stołu, twarzą do nas. 
Skupiam się tylko i wyłącznie na tym, co się dzieje, nie na tym, co czuję. Nie mogę skupiać się na tym, co czuję, nie mogę się temu oddawać.
Gdy myślę o tym, że za niecałą godzinę ciało Lydii, przemienionej w smoka, który od zawsze w niej istniał, spłonie, przechodzą mnie dreszcze tak potężne, że ledwo stoję na nogach.
Lydia w swoim życiu tylko raz przemieniła się w smoka, przez całkowity przypadek. Dobrze wiem jak będzie za chwilę wyglądać. Jej piękne, białe łuski będą mienić się w świetle niedługo wschodzącego księżyca. I choć, niecały rok temu, Lydii udało się powstrzymać przemianę, tak, że stała się smokiem mniej więcej wielkości człowieka, tak teraz będzie wiele razy większa i bardziej potężniejsza. Bardziej martwa.
Myślę o tym, że Margaret uciekła po tym, jak ją zabiła. Tylko to pozwala kierować wszystkie moje emocje na jeden tor, przez co nie załamuję się od tygodnia.
Żyję z dnia na dzień. Każdy oddech sprawia mi ból. Każdy ruch łamie mi serce.
Cholernie za nią tęsknię.
Jeszcze godzina, może dwie.
Oddam się w ręce ministerstwa błagając o pocałunek dementora. Nie zasługuję na ułaskawienie, które dostałem za wstawiennictwem Pottera. Nie zasługuję na nic, co sprawia, że mogę żyć.
Skoro ona nie żyje, dlaczego robię to ja?
Catherine patrzy na księżyc, który powoli pojawia się na horyzoncie.
— Już czas — mówi, a po moich plecach kolejny raz przechodzą ciarki.
Nikt z nas nie wie dokładnie, jak odprawia się Rytuał Przejścia, dlatego wszyscy niecierpliwie spoglądamy na ciało Lydii. Ten ostatni raz.
Catherine wyjmuje nóż z kieszeni szaty i rozcina swój nadgarstek. Trzy krople krwi padają zaraz po sobie na czoło Lydii a rana Catherine leczy się sama, zespalając na naszych oczach.
— Nie przeraźcie się — zaczyna, choć obojętnie. — Rytuał polega na obudzeniu ciała, by mogło w tradycyjny sposób przemienić się w Smoka. Ciało ma zdolność zapamiętywania, więc nie bądźcie zdziwieni, gdy do was przemówi.
Przerażenie przejmuje w posiadanie moje ciało. Lydia się poruszy.
— Musicie się otworzyć, smok telepatycznie przekaże wam jej ostatnią myśl. 
Nie wiem czy zniosę jej głos w mojej głowie. Nie wiem, czy to nie będzie koniec mojej linii obrony. Nie wiem, czy po tym się nie załamię.
Linie na ciele Lydii zaczynają się świecić.
Gdy porusza ręką, przerażony się cofam. Reszta robi to samo. Nikt nie śmie odwrócić od niej swojego wzroku.
Lydia wstaje. Linie ciągle świecą jasnym światłem. Jej oczy są czarne, a twarz nie posiada żadnego wyrazu. Staje na kamiennym stole a światło staje się tak mocne, że mnie oślepia.
Widok żywej Lydii, choć ciągle martwej, przyprawia mnie o mdłości. Chcę stamtąd uciec.
Lydia zmienia się na moich oczach. Jej ciało robi się białe, porastają je perliste łuski. Rośnie jej ogon, kręgosłup się wykrzywia. Kolce na plecach pojawiają się znikąd.
Światło znowu mnie oślepia.
Gdy dochodzę do siebie, widzę pięciometrowego perlistego smoka. Jego ciało oplatają białe płomienie. Smok ma czarne oczy.
Moja Lydia.
— Przygotujcie się — Catherine cofa się i staje ramię w ramię ze mną. Jej twarz wykrzywia się w dziwnym grymasie, jakgdyby chciała roześmiać się w środku pogrzebu.
Dochodzą mnie stłumione szepty. Chwilę czasu zajmuje mi rozpoznanie głosu Lydii. Przeraża mnie to. Twarze pozostałych wyrażają to samo odczucie.
Rozpoznaję tylko moje imię. Szeptane milion razy. Reszta słów jest dla mnie zagadką.
— Musicie się otworzyć — poucza nas Cat i słyszę cichy chichot.
Skupiam się z całej siły. Draco. Draco. Draco. Kocham cię, Lydia. Mój Draco... Dlaczego mnie zostawiłaś? Musisz wiedzieć, że Catherine mogła wybrać inaczej... Kocham cię, Draco. Musisz żyć, musisz oddychać za nas dwoje i czekać. Proszę, poczekaj na mnie, Draco. Czekaj. 
Zrywa się mocny wiatr. Catherine próbuje go przekrzyczeć.
— Smok nie zginie póki nie przekaże wam jej myśli! Myślcie o niej, to wam pomoże!
Po pięciu minutach, które trwały w nieskończoność wiatr powoli stracił na mocy. Po chwili zniknął na dobre.
Smok opadł na kamienny stół, łamiąc go na dwie części.
— Draco — szepcze Catherine. — Spal jej ciało.
Nie pozostało mi nic innego jak dobrze ją pożegnać. Podchodzę do niej powoli, zawczasu wyjmując różdżkę zza pasa jeansów. Łzy same ciekną mi po policzku.
Dotykam różdżką końca łapy smoka. Ta staje w ogniu, który szybko przenosi się na całe ciało. Nie mogę znieść tego widoku.
Teleportuję się.
Ta miłość nigdy nie powinna istnieć.